- Fakt, że ludzie się mną interesują, jest bardzo miły. Szczególnie gdy słyszę od dzieciaków, że wychodzą na narty dlatego, że ja tak dobrze biegam. Ale zdecydowanie mi się nie podoba, że moja buzia jest niemal wszędzie - zwierza się "Super Expressowi" Kowalczyk. - To nie jest życie dla mnie. Nie chcę występować w telewizyjnych talk-show, śmiesznych czy poważnych, nawet dotyczących polityki.
- Czy na tej fali zainteresowania pojawili się nowi sponsorzy?
- Tak, cała lawina, trwają negocjacje. Ale ponieważ zarobiłam już bardzo dużo, stawiam nowym reklamodawcom warunek, żeby znalazły się także pieniądze dla trenera i serwismenów.
- Ma pani jakiś pomysł na zainwestowanie swoich zarobków?
- Nie mam, w ogóle nie mam głowy do kasy. Chyba muszę udać się do jakiegoś specjalisty, by zaproponował mi coś mądrego, bo przecież nie ruszę do sklepów, by wydawać pieniądze. Jakąś część przeznaczę na nasz rodzinny dom, bo ma już tyle lat co ja i wymaga remontu.
- Dlaczego w tym sezonie odniosła pani tak wielki sukces?
- Przyszedł mój czas. To efekt dziesięciu lat ciężkiej pracy. Każda biegaczka z czołówki ma swój piękny rok, to był chyba ten mój. Mam nadzieję, że jeden z kilku, że jeszcze się powtórzy. Nigdy nie brakowało mi siły, a tym razem wszystko się zgrało: mentalność, serwis, który nie popełnił większych błędów, a rok wcześniej miał trzy wielkie wpadki, technika biegania, mistrzowska taktyka, poza... dwoma wyjątkami.
- Bardzo jest pani zmęczona tym sezonem?
- Tak. Boli mnie kręgosłup. Mam z nim od dawna kłopoty z powodu przeciążenia startami, nie mogę spokojnie spać w nocy. Bolą mnie też mięśnie, więc świetnie, że starty już się kończą.