- Jestem zadowolona z wyniku w Szanghaju, mimo że na 200 metrów motylkiem zabrakło mi sześciu setnych sekundy do minimum olimpijskiego - deklaruje "Super Expressowi" Otylia.
- Przecież od jesieni przetrenowałam systematycznie raptem pięć miesięcy. Dwa razy w Polsce dopadały mnie infekcje. Po tej drugiej przez trzy tygodnie zażywałam antybiotyki. Mój trener - David Salo - powiedział, że cieszy się z poprawy moich wyników względem majowych mistrzostw Polski. Sama uważam, że wykonałam krok milowy. A teraz czeka mnie... krok siedmiomilowy - podkreśla.
Najlepsza polska pływaczka nie zdeprymowała się tym, że zabrakło jej w tegorocznym finale. - Przeciwnie, tylko mnie to zmotywowało - twierdzi Oti.
Przeczytaj koniecznie: Agnieszka Radwańska walczy o finał w Carlsbad
- Bo wiem, że jestem na niezłym poziomie. A po drugie, rywalki nie pływają lepiej od moich wyników z najlepszych lat, więc muszę tylko wrócić do dawnej formy. Na pewno stać mnie na takie czasy, jakie padły w finale w Szanghaju. Jestem przekonana, że znów popłynę w finale olimpijskim.
Chinka Liuyang Jiao zwyciężyła w MŚ na 200 m motylkiem w czasie 2.05,55 min. Otylia w eliminacjach zanotowała 2.09,01. Nadrobić trzeba aż 3,5 sekundy. - Potrzeba mi więcej treningu, bez chorób - przedstawia prostą receptę.
- Nie planuję żadnego lenistwa po Szanghaju. Już dość się naodpoczywałam przez wymuszone przerwy. Po niedzieli wskakuję do wody. I na pewno wkrótce wyjadę z kraju. Nie dlatego, żeby za granicą ktoś za mną tęsknił, ale dlatego, że przygotowania w Polsce nie wychodziły mi ostatnio tak, jak chciałam - tłumaczy.