- Po pierwsze, zacząłem rzucać dyskiem i kulami w grudniu, a nie w styczniu jak rok wcześniej, i oddałem już pięćset rzutów. Po drugie - kolano mnie nie boli, no... chyba że przy zmianie pogody. Po trzecie - ważę 126 kilo, a to dobra waga jak na porę roku, rok temu ważyłem 140 kg - tak Małachowski tłumaczy powody do optymizmu przed sezonem 2012.
W tym tygodniu odlatuje na zgrupowanie do Potchefstroom w RPA. Planuje wykonać tam około tysiąca rzutów w 4 tygodnie. Liczy również na to, że w gorącym słońcu szybko zagoi się rana na jego głowie, którą odniósł przy wycieraniu kurzu z mebli.
- Ale "obóz prawdziwego mężczyzny" urządzę sobie w lutym, w Portugalii - zapowiada.
- Przed rokiem zbyt szybko zacząłem dźwigać duże ciężary, na co nie były przygotowane moje mięśnie i stawy. Teraz się nie pospieszę - mówi.
Jeszcze jedną nauczkę wyciągnął z sezonu 2011, w którym był dopiero 11. w MŚ. - Nie mogę "podpalać się". To właśnie przytrafiło mi się w Daegu. Zbyt mocno chciałem sukcesu. Teraz nie nałożę na siebie takiej presji - zapowiada.