- Założyłem się o mercedesa z Tomaszem Gąsiorkiem, dilerem spod Bydgoszczy, u którego kupiłem to upragnione BMW X5. Nie wierzył, że zdobędę w Barcelonie złoto. Zdobyłem i będę teraz miał dwa luksusowe auta - mówi "Super Expressowi" świeżo upieczony mistrz Europy w rzucie dyskiem. - Ale pieniądze i samochody to nie wszystko. Liczy się satysfakcja z sukcesu - podkreśla Małachowski.
- Konkurs w Barcelonie był najlepszy w pana karierze?
- Nie, najlepszy był na mistrzostwach świata w Berlinie przed rokiem, gdzie zdobyłem srebro. Miałem tam serię równych, dalekich rzutów, a sam konkurs był ciekawy do ostatniej kolejki. Tutaj natomiast rozstrzygnął się już w drugiej kolejce.
- Ten zwycięski rzut był idealny?
- Nie, był średni. Nie było wyraźnego wyjścia ciałem w przód i do góry przy wyrzucie. Rzut "poszedł" tylko z ręki, bez nóg, muszę poprawić technikę obrotu.
- Co jeszcze można poprawić, choćby w sylwetce?
- O tak, mam za duży brzuszek (śmiech). Ważę teraz 136 kilo, o 10-11 za dużo. Lubię dobrze zjeść. Tutaj w Barcelonie nie za bardzo mogłem, bo patrzyli mi w talerz (śmiech).
- Takiego chłopa chyba nikt nie zaczepi?
- Zdarzają się zaczepki słowne, w pociągu czy tramwaju. Staram się jednak nie reagować, bo wiem, że rękę mam ciężką, a z natury jestem łagodny. Ale nie zawsze tak było. To przyszło po latach.
- Jakieś niedoskonałości w charakterze?
- Dużo jem, za dużo śpię i jestem leniwy.
- Kiedyś grał pan na trąbce...
- Ojej, już nie pamiętam, kiedy to było ostatni raz. Dostałem tę trąbkę od orkiestry strażackiej w Bieżuniu za medal olimpijski. Ale obiecuję, po tym sezonie zabieram się do grania.