Polak oddał dwa fantastyczne skoki o najwyższej skali trudności i zakwalifikował się do finału.
- Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że dla mnie zawsze najtrudniejsze są kwalifikacyjne skoki. Na szczęście dzisiaj oba wyszły mi super. Jeśli skoczę tak jak dzisiaj w finale, będzie wielka szansa na medal - mówi Blanik, aktualny mistrz świata w skoku przez stół (nazywany też koniem).
- Pierwszy występ w kwalifikacjach to był tak zwany skok Blanika - po przerzucie dwa i pół salta w przód w pozycji łamanej, czyli o wyprostowanych nogach, drugi - podwójna Tsukuhara łamana, czyli naskok z ćwierćobrotem, odbicie z ramion, drugie ćwierćobrotu oraz dwa i pół salta w przód w pozycji łamanej - wyjaśniał rozradowany po skokach bliskich perfekcji.
Miód od żony
Od samego słuchania o tych wymyślnych łamańcach można dostać zawrotu głowy. Dla Blanika takie skoki to jednak bułka z... miodem. Dosłownie. Bo żeby ręce miały podczas skoku dobrą przyczepność, najpierw smarował gimnastycznego konia miodem. - To miód z Polski. Zawsze przygotowuje mi go żona. Czy spadziowy czy lipowy? Nie wiem - śmiał się.
Jak twierdzi, przed startem miał kiepskie samopoczucie.
- Dobrze poczułem się dopiero wtedy, kiedy wyszedłem na górę, tuż przed pierwszym skokiem. Chyba pomogło mi to, że wystąpiłem w pierwszym rzucie (grupie - przyp. red.) zawodników. Nie musiałem patrzeć na skoki innych - tłumaczy.
Będzie złoto?
Program gimnastyczny jest tak idiotycznie ułożony, że teraz przed Blanikiem aż 9 dni przerwy. W olimpijskim finale wystąpi dopiero 18 sierpnia.
- Ale już jestem do tego przyzwyczajony - zapewnia. - W Sydney też przed finałem było 9 dni przerwy. Wtedy zakwalifikowałem się do finału z ósmym wynikiem i potem zdobyłem brąz.
Trener dał mu 5 z plusem
- Będzie złoto - szepnął mi na ucho prezes gimnastycznej federacji Ireneusz Nawara. Sam Blanik zaznacza jednak, że walka będzie bardzo zacięta.
- Cała finałowa ósemka jest groźna. A ja sam dla siebie też jestem groźny. Nikt nie ma patentu na dobre wykonanie skoków - mówi.
Na razie wygląda jednak na to, że Polak jest bliski opatentowania najtrudniejszych skoków świata. Oprócz niego wykonuje je tylko jeszcze jeden Koreańczyk, ale nie ma go w Pekinie, bo nie zdobył kwalifikacji olimpijskich w wieloboju, a na mistrzostwach świata w skoku przegrał z Blanikiem.
Jeśli więc Blanik skoczy w finale co najmniej tak dobrze jak w kwalifikacjach, powinien być medal.
- Gdybym miał ocenić te skoki Leszka w skali od 1 do 6, dałbym mu 5 z plusem. Były jeszcze drobne błędy, ale gdyby ich nie było... nie byłoby sensu pracy - komentuje filozoficznie Andrej Levit, trener Blanika.