Posmarował konia i dał czadu!

2008-08-11 7:25

Przed skokami kwalifikacyjnymi nerwy były ogromne. Leszek Blanik (31 l.) bił się po twarzy, coś sam do siebie gadał... Ale już jak ruszył i skoczył, cała hala wybuchnęła owacją.

Polak oddał dwa fantastyczne skoki o najwyższej skali trudności i zakwalifikował się do finału.

- Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że dla mnie zawsze najtrudniejsze są kwalifikacyjne skoki. Na szczęście dzisiaj oba wyszły mi super. Jeśli skoczę tak jak dzisiaj w finale, będzie wielka szansa na medal - mówi Blanik, aktualny mistrz świata w skoku przez stół (nazywany też koniem).

- Pierwszy występ w kwalifikacjach to był tak zwany skok Blanika - po przerzucie dwa i pół salta w przód w pozycji łamanej, czyli o wyprostowanych nogach, drugi - podwójna Tsukuhara łamana, czyli naskok z ćwierćobrotem, odbicie z ramion, drugie ćwierćobrotu oraz dwa i pół salta w przód w pozycji łamanej - wyjaśniał rozradowany po skokach bliskich perfekcji.

Miód od żony

Od samego słuchania o tych wymyślnych łamańcach można dostać zawrotu głowy. Dla Blanika takie skoki to jednak bułka z... miodem. Dosłownie. Bo żeby ręce miały podczas skoku dobrą przyczepność, najpierw smarował gimnastycznego konia miodem. - To miód z Polski. Zawsze przygotowuje mi go żona. Czy spadziowy czy lipowy? Nie wiem - śmiał się.

Jak twierdzi, przed startem miał kiepskie samopoczucie.

- Dobrze poczułem się dopiero wtedy, kiedy wyszedłem na górę, tuż przed pierwszym skokiem. Chyba pomogło mi to, że wystąpiłem w pierwszym rzucie (grupie - przyp. red.) zawodników. Nie musiałem patrzeć na skoki innych - tłumaczy.

Będzie złoto?

Program gimnastyczny jest tak idiotycznie ułożony, że teraz przed Blanikiem aż 9 dni przerwy. W olimpijskim finale wystąpi dopiero 18 sierpnia.

- Ale już jestem do tego przyzwyczajony - zapewnia. - W Sydney też przed finałem było 9 dni przerwy. Wtedy zakwalifikowałem się do finału z ósmym wynikiem i potem zdobyłem brąz.

Trener dał mu 5 z plusem

- Będzie złoto - szepnął mi na ucho prezes gimnastycznej federacji Ireneusz Nawara. Sam Blanik zaznacza jednak, że walka będzie bardzo zacięta.

- Cała finałowa ósemka jest groźna. A ja sam dla siebie też jestem groźny. Nikt nie ma patentu na dobre wykonanie skoków - mówi.

Na razie wygląda jednak na to, że Polak jest bliski opatentowania najtrudniejszych skoków świata. Oprócz niego wykonuje je tylko jeszcze jeden Koreańczyk, ale nie ma go w Pekinie, bo nie zdobył kwalifikacji olimpijskich w wieloboju, a na mistrzostwach świata w skoku przegrał z Blanikiem.

Jeśli więc Blanik skoczy w finale co najmniej tak dobrze jak w kwalifikacjach, powinien być medal.

- Gdybym miał ocenić te skoki Leszka w skali od 1 do 6, dałbym mu 5 z plusem. Były jeszcze drobne błędy, ale gdyby ich nie było... nie byłoby sensu pracy - komentuje filozoficznie Andrej Levit, trener Blanika.

Najnowsze