Pudzian po walce z Japończykiem: Trener wygrał dla mnie drugą rundę - WYWIAD

2010-05-09 20:59

Mariusz Pudzianowski (33 l.), który podczas piątkowej gali KSW pokonał na ringu Japończyka Yusuke Kawaguchiego (30 l.), nie spodziewał się, że starcie będzie tak wyczerpujące. Pudzian do Spodka przyjechał jednak tylko po zwycięstwo i musiał dać z siebie wszystko.

Spodziewałeś się, że walka potrwa dwie pełne rundy i będzie tak trudna?

- Liczyłem, że skończę to w trzy minuty. Przeciwnik okazał się jednak wytrzymały. Na początku dostawał naprawdę bardzo mocne bomby, siedziałem na nim, widziałem, że ma szaro w oczach, ale nie chce się poddać. Wtedy już wiedziałem, że będzie ostra jazda, że będą dwie rundy.

Przeczytaj koniecznie: Walka Pudzian kontra Sylvia już za dwa tygodnie. Sylvia do Pudziana: Ty się mnie boisz!

Każda sekunda walka działała tak naprawdę na Twoją niekorzyść. W końcu te blisko 130 kg trzeba było jakoś dotlenić.

- Pierwszą rundę wygrałem sam, drugą wygrał dla mnie trener. Co chwila krzyczał, bym oszczędzał siły i żebym go co chwila punktował. Tak właśnie było. Gdy nie on, drugą rundę bym przegrał.

Kibice do katowickiego Spodka przyszli tylko dla ciebie...

- Wiem, wiem. Słyszałem ich doping, to naprawdę coś miłego i sympatycznego. Warto dla takich chwil męczyć się i poświęcać.

Następna walka już za dwa tygodnie. Wiesz, że będzie jeszcze trudniej?

- Rywal będzie trudniejszy, ale i... łatwiejszy. Dlaczego? Bo to on jest cięższy i to on teraz będzie musiał dotlenić więcej mięsa. On waży ponad 140 kg. Będzie więc wolniejszy. Japończyk okazał się bardzo szybkim i ruchliwym zawodnikiem. W USA może być różnie. Jedno wiem na pewno – będzie we mnie więcej pokory. Siły rozłożę na cały dystans, a nie tylko na początek i szybkie wykończenie rywala.

Fizycznie walkę jakoś wytrzymałeś. A jak psychicznie?

- Jestem jeszcze żółtodziobem w tym sporcie, muszę się sporo nauczyć. O to chodzi, by dostawać przeciwników coraz lepszych, by powoli wspinać się na szczyt. Daje sobie dwa lata ciężkich treningów. Czeka mnie wiele wyrzeczeń, ale będzie dobrze, będę mistrzem świata!

czytaj dalej>>>


„Powoli na szczyt”, a już w trzeciej walce zmierzysz się z byłym mistrzem świata prestiżowej federacji UFC – Timem Sylvią.

- Zgadza się. Na początku z tego żartowałem, ale teraz nie mogę się już z tego wycofać. Skoro się tego podjąłem, to dopnę swego. Amerykanom w strongmanach pokazywałem, że jak trzeba, to potrafię walczyć na czworakach. Z Sylvią jak będzie trzeba zrobię tak samo. Mam wsparcie w rodzinie, trenerach. I o to chodzi.

Zaskoczyło Cię to, że Japończyk nie padł po Twoich ciosach?

- Widziałem, że słabnie, że jest bezwładny, że broni się odruchami samozachowawczymi, ale nie chciał się poddać, chciał dalej walczyć. A ja z każdym ciosem zdawałem sobie sprawę, że nie jest najlepiej. Jakby trzeba było, wytrzymałbym i trzecią rundę. Wiedziałem, że wygram z Japończykiem, ale nie wiedziałem, że to będą pełne dwie rundy. Jakoś przetrwał te trzy minuty, a potem już tak dobrze z mojej strony nie było.

Jaki bym Twój pomysł na walkę w drugiej rundzie? Nie wyglądało to najlepiej, jakbyś nie miał już sił.

- Założyłem, że nie pozwolę mu się przewrócić i to się udało. Do tego dostał kilka gongów, kilka prostych, aż musiał przerwać walkę i wytrzeć nosa. Ja nadal muszę się jednak sporo nauczyć. Przed kilkoma zawodnikami chylę czoła. Jak już mówiłem, wciąż jestem żółtodziobem.

W walce z Najmanem nie przyjąłeś żadnego ciosu. Z Kawaguchim już kilka ich było.

- Co poniektórzy trenerzy mówili, że dostanę jednego gonga i się rozpłaczę jak dziecko. Dostałem ich kilka, ale poszedłem do przodu.

Trener, o którym mówisz, to Krzysztof Kosedowski. Czy te słowa oznaczają koniec waszej współpracy?

- Bez komentarza. Skoro trener tak się wypowiada o swoim uczniu, to sami sobie odpowiedzcie na to pytanie.

Rozmawiał Jan Ciosek

Najnowsze