Spodziewałeś się, że walka potrwa dwie pełne rundy i będzie tak trudna?
- Liczyłem, że skończę to w trzy minuty. Przeciwnik okazał się jednak wytrzymały. Na początku dostawał naprawdę bardzo mocne bomby, siedziałem na nim, widziałem, że ma szaro w oczach, ale nie chce się poddać. Wtedy już wiedziałem, że będzie ostra jazda, że będą dwie rundy.
Przeczytaj koniecznie: Walka Pudzian kontra Sylvia już za dwa tygodnie. Sylvia do Pudziana: Ty się mnie boisz!
Każda sekunda walka działała tak naprawdę na Twoją niekorzyść. W końcu te blisko 130 kg trzeba było jakoś dotlenić.
- Pierwszą rundę wygrałem sam, drugą wygrał dla mnie trener. Co chwila krzyczał, bym oszczędzał siły i żebym go co chwila punktował. Tak właśnie było. Gdy nie on, drugą rundę bym przegrał.
Kibice do katowickiego Spodka przyszli tylko dla ciebie...
- Wiem, wiem. Słyszałem ich doping, to naprawdę coś miłego i sympatycznego. Warto dla takich chwil męczyć się i poświęcać.
Następna walka już za dwa tygodnie. Wiesz, że będzie jeszcze trudniej?
- Rywal będzie trudniejszy, ale i... łatwiejszy. Dlaczego? Bo to on jest cięższy i to on teraz będzie musiał dotlenić więcej mięsa. On waży ponad 140 kg. Będzie więc wolniejszy. Japończyk okazał się bardzo szybkim i ruchliwym zawodnikiem. W USA może być różnie. Jedno wiem na pewno – będzie we mnie więcej pokory. Siły rozłożę na cały dystans, a nie tylko na początek i szybkie wykończenie rywala.
Fizycznie walkę jakoś wytrzymałeś. A jak psychicznie?
- Jestem jeszcze żółtodziobem w tym sporcie, muszę się sporo nauczyć. O to chodzi, by dostawać przeciwników coraz lepszych, by powoli wspinać się na szczyt. Daje sobie dwa lata ciężkich treningów. Czeka mnie wiele wyrzeczeń, ale będzie dobrze, będę mistrzem świata!
„Powoli na szczyt”, a już w trzeciej walce zmierzysz się z byłym mistrzem świata prestiżowej federacji UFC – Timem Sylvią.
- Zgadza się. Na początku z tego żartowałem, ale teraz nie mogę się już z tego wycofać. Skoro się tego podjąłem, to dopnę swego. Amerykanom w strongmanach pokazywałem, że jak trzeba, to potrafię walczyć na czworakach. Z Sylvią jak będzie trzeba zrobię tak samo. Mam wsparcie w rodzinie, trenerach. I o to chodzi.
Zaskoczyło Cię to, że Japończyk nie padł po Twoich ciosach?
- Widziałem, że słabnie, że jest bezwładny, że broni się odruchami samozachowawczymi, ale nie chciał się poddać, chciał dalej walczyć. A ja z każdym ciosem zdawałem sobie sprawę, że nie jest najlepiej. Jakby trzeba było, wytrzymałbym i trzecią rundę. Wiedziałem, że wygram z Japończykiem, ale nie wiedziałem, że to będą pełne dwie rundy. Jakoś przetrwał te trzy minuty, a potem już tak dobrze z mojej strony nie było.
Jaki bym Twój pomysł na walkę w drugiej rundzie? Nie wyglądało to najlepiej, jakbyś nie miał już sił.
- Założyłem, że nie pozwolę mu się przewrócić i to się udało. Do tego dostał kilka gongów, kilka prostych, aż musiał przerwać walkę i wytrzeć nosa. Ja nadal muszę się jednak sporo nauczyć. Przed kilkoma zawodnikami chylę czoła. Jak już mówiłem, wciąż jestem żółtodziobem.
W walce z Najmanem nie przyjąłeś żadnego ciosu. Z Kawaguchim już kilka ich było.
- Co poniektórzy trenerzy mówili, że dostanę jednego gonga i się rozpłaczę jak dziecko. Dostałem ich kilka, ale poszedłem do przodu.
Trener, o którym mówisz, to Krzysztof Kosedowski. Czy te słowa oznaczają koniec waszej współpracy?
- Bez komentarza. Skoro trener tak się wypowiada o swoim uczniu, to sami sobie odpowiedzcie na to pytanie.
Rozmawiał Jan Ciosek