Najlepszy polski skoczek bez problemu zdobył mistrzostwo kraju. Adam Małysz (31 l.) triumfował na skoczni imienia Adama Małysza.
- To pewnie miłe zwyciężyć na skoczni, która chwilę wcześniej otrzymała pana imię...
- Miłe wydarzenie, historyczne właściwie. No i cieszy, że poradziłem sobie z presją oczekiwań kibiców, którzy licznie stawili się pod skocznią. Nawet z mojej rodziny chyba nikogo nie zabrakło (śmiech). Dlatego dla mnie ten konkurs był równie ważny, co zawody Pucharu Świata.
- Tak szczerze: czy ta skocznia jest naprawdę udana?
- Od pierwszych skoków i ja, i koledzy stwierdziliśmy, że jest bardzo dobra i trudna. Będzie idealna do treningów. Najpierw trochę straszyła, bo kilka lat trwała budowa, ale teraz będzie świecić.
- Jako gospodarz obiektu zachował się pan w sobotę niegościnnie, bijąc wszystkich rywali.
- (śmiech) Bardzo mnie cieszy, że moje skoki są lepsze niż były. Rywale nie skaczą wcale gorzej, to ja zacząłem czynić postępy.
- Nagły przypływ siły w nogach?
- Coś w tym jest. Bo technika skoku od dawna była dobra, ale nogi "nie chodziły". Teraz zaczęły wreszcie pracować.
- Pomogła ręka fizjologa, prof. Żołądzia?
- Profesor wie, co robi i ma dobrze opracowany cykl dochodzenia do formy. Dlatego nie zrażałem się chwilowymi niepowodzeniami. Wiedziałem, że to, co robimy, da efekty.
- Wciąż się pan uśmiecha...
- Staram się podchodzić do startów na wesoło. Chcę, żeby skoki sprawiały mi przyjemność. Ostatnio różnie z tym bywało, ale znów czerpię radość ze skakania.