- Na początku tego nie chciałem, ale miałem mnóstwo propozycji nazwania moim imieniem sal gimnastycznych czy ulic, a zatem obiektów niezwiązanych z tym, co robię. Dlatego w końcu zgodziłem się na skocznię - tłumaczy Małysz. - Szkoda tylko, że aż tyle lat było trzeba, by powstała. Choć z drugiej strony lepiej późno niż wcale. Przynajmniej do igrzysk w 2010 roku będziemy mogli tu trenować. I dzięki temu oszczędzę dni treningowych, które traciłem na dojazdy na zagraniczne zgrupowania.
Sprawa przebudowy skoczni wlokła się od roku 2001. Najpierw był zaniżony kosztorys, potem nietrafiony projekt, wreszcie na zeskoku... osunęła się ziemia.
Wreszcie, kosztem 47 mln złotych, udało się. Poprzednio obiekt miał profil K-105, teraz ma K-120. "Orzeł z Wisły" oddał na nim pierwszy skok. Poleciał 127 metrów.
- Z góry skocznia wygląda wspaniale - zachwyca się Małysz. Pod wrażeniem obiektu jest też Apoloniusz Tajner (54 l.). - Wyjście z progu jest wysokie, co jest bardzo korzystne dla widzów. A potem skoczek łagodnie leci nad zeskokiem, dzięki czemu w każdej próbie można ćwiczyć lądowanie z wypadem. A to z kolei jest znakomite dla zawodnika - mówi prezes PZN.