Soczi 2014: złoty medal Justyny Kowalczyk. Najwspanialszy triumf w historii sportu!

2014-02-13 19:34

Olimpijski medal oznacza dożywotni szacunek. Złoto: chwałę, sławę i pamięć, także po śmierci. A teraz dodajmy do tego ciężką kontuzję. Podczas czwartkowego biegu narciarskiego na 10 kilometrów staliśmy się naocznymi świadkami jednego z najwspanialszych, a na pewno najbardziej heroicznych, występów w historii sportu. Justyna Kowalczyk nie wygrała bowiem z rywalkami - te zostały właściwie zdeklasowane - ale z własnymi słabościami i udowodniła tym samym, że niemożliwe jest tylko to, czego nie potrafimy sobie wyobrazić.

Medal olimpijski to nie jest po prostu sukces. To ukoronowanie lat treningów i uporu, pozwalającego pogodzić się z faktem, że najbliższą rodziną jest trener, a znajomymi: lekarz, chirurg i rehabilitant. To też trudno wytłumaczalne połączenie szczęścia i odpowiedniej sekwencji impulsów nerwowych, dzięki którym na mecie jeden sportowiec wygrywa z drugim o setne części sekundy.

>>>Soczi 2014 na żywo z Gwizdek24.pl!

W przypadku Justyny Kowalczyk podobne stwierdzenia nie mają większego sensu. Polka w czwartek wygrała z taką przewagą, że równie dobrze mogłaby w międzyczasie zatrzymać się na trasie i obrać sobie mandarynkę. I wciąż byłaby najlepsza. Czterokrotna triumfatorka klasyfikacji generalnej Pucharu Świata pojechała jakby w innej lidze: na innym śniegu, na innej trasie i w konkurencji z juniorkami. Marit Bjoergen zapowiadała w Soczi komplet złotych medali, a do naszej reprezentantki straciła pół minuty. To już prawdziwa deklasacja.

I wszystko to ze złamaną nogą. ZŁAMANĄ. Wyobraźmy sobie w podobnej sytuacji piłkarza. Albo lepiej - wyobraźmy sobie, że ta stopa go po prostu pobolewa, bo przecież podobne kontuzje zdarzają im się najczęściej. Na murawie byłby płacz, dramatyczny krzyk i ekspresja godna Bustera Keatona, niedoścignionego mistrza kina niemego. Później wizyta u szesnastu specjalistów, siłownia, indywidualny trening i kto wie - może na dożynki wybiegłby na murawę. A Kowalczyk po prostu założyła narty, zacisnęła zęby i cieszyła się w rozmowach z dziennikarzami, że podczas znieczulenia może stąpać na kontuzjowanej nodze. Jak to wszystko wytrzymała?

>>>Posłuchaj - rozemocjowanego sukcesem Justyny Kowalczyk - Tomasz Zimocha!

To się nazywa - ambicja. Polka w najlepszy możliwy sposób odpowiedziała na niewiarygodną krytykę, która pojawiła się po jej pierwszym starcie. Działacze - lutowy urlop w Rosji spędzający za związkowe pieniądze - uznali wręcz, że nasza multimedalistka wyglądała ociężale i prawdopodobnie jest bez formy. Równie dobrze mogliby jej oznajmić, że jak się jej dłużej jeździć nie chce, to niech kończy karierę i zwolni miejsce w samolocie dla jeszcze jednego 'przyjaciela'. Jak choćby w przypadku Michała Jasnosza, prezesa Polskiego Związku Sportów Saneczkowych, który - taką mamy nadzieję - jako jeden z trzech członków saneczkowej delegacji, wpiera naszych sportowców nie tylko słowem, ale też czynem.

Nie ma słów, żeby w pełni opisać wyczyn Kowalczyk. Kamil Stoch był po prostu w swojej konkurencji najlepszy. Wygrał, bo skakał najdalej. Justyna też okazała wyższość nad rywalkami, ale jej sukces nie polega na tym, że zdobyła złoto. I nawet nie na tym, że od pewnego momentu sama musiała sobie radzić ze wszystkimi problemami. Triumf naszej reprezentantki, to triumf ludzkiej siły woli. Wiary, że można przełamywać bariery i spełniać marzenia. Trzeba tego tylko naprawdę chcieć. Gdyby ktokolwiek jeszcze szukał idealnego przykładu dla sportowej młodzieży, znajdzie go. W Soczi. Na najwyższym stopniu podium. Podczas odgrywania 'Mazurka Dąbrowskiego'.

Nasi Partnerzy polecają

Najnowsze

Materiał sponsorowany