"Super Express": - Jesteś rozczarowany?
Rafał Majka: - Z jednej strony czwarta lokata nie jest zła. Poza tym wygrałem w klasyfikacji punktowej i byłem najlepszy z Polaków. Z drugiej - do zwycięstwa zabrakło naprawdę niewiele. Ale nie ma co się zadręczać. Nie udało się teraz, to zwyciężę w TdP za rok. Jestem uparty. Jak sobie coś postanowię, to zawsze robię wszystko, by cel zrealizować.
- Upadek na trasie szóstego etapu pokrzyżował ci plany?
- Myślę, że byłoby lepiej, gdybym nie kończył wyścigu z dziurą w kolanie. Głupio tak samego siebie chwalić, ale jestem z siebie dumny. Po upadku na asfalt przy prędkości 60 km na godzinę i uderzeniu głową w barierkę, cały pościerany szybko się podniosłem, nadrobiłem straty i jeszcze dojechałem do mety jako piąty. Potem, tak trochę przez łzy, śmiałem się, że jak wtedy nie pokonał mnie ból, to już nic mnie w peletonie nie złamie.
- Już wiesz, co zrobisz z żółtymi koszulkami lidera, które zostaną ci po wyścigu?
- Oddam je na licytację, a uzyskane środki przekażę na Dom Dziecka w Krakowie. Tam pracuje moja mama i chciałbym choć w tak skromny sposób pomóc tym maluchom. Wierzę, że dobro wraca.