Grupa zawodniczek zaczęła grzecznie od apelu do MKOl. żeby żeńskie skakanie też uzyskało rangę olimpijską. Komitet olimpijski równie grzecznie odpowiedział, że przeprasza, ale ... nie. Skoki narciarskie uprawia zbyt mało pań.
Zapienione narciarki zebrały się w gromadę. Było ich z 15, większość z Kanady i USA, ale znalazło się też parę z Europy. Po czym zakrzyknęły, że jest to dyskryminacja ich płci i wynajęły pyskatego adwokata Rossa Clarka, który wysmażył pozew do Sądu Najwyższego prowincji Kolumbia Brytyjska.
Że niedopuszczenie kobiet do wybijania się z progu i spadania na bulę jest pogwałceniem konstytucji Kanady. Albo na igrzyskach skakać będą obie płcie, albo żadna – wołał Clark.
Kanadyjczycy na prawa kobiet są wyczuleni, więc do rozpoznania sprawy wyznaczono panią sędzinę Lauri Ann Fenlon i ona orzekła, że wybór dyscyplin i konkurencji igrzysk jest w wyłącznej gestii MKOl. Kropka.
To było w lipcu 2009 i wydawało się, że sprawa rzeczywiście jest zamknięta. Ale czy to jest argument dla rozzłoszczonych kobiet? Grupka aktywistek ruchu wyzwolenia skoczni od brutalnej dominacji mężczyzn zapowiedziała, że podczas konkursu olimpijskiego w Whistler zrobią taki numer, że cały ten zmaskulinizowany MKOl. podskoczy wyżej od Schlierenzauera z Ammannem.
I ja bym tych zapowiedzi nie lekceważył. Bo jak się baba uprze ... A co dopiero 15.
Uparte baby
2010-01-04
2:55
Awantura o przeprowadzenie w Vancouver konkursu skoków narciarskich kobiet zaczęła się prawie rok temu.