Szkoleniowiec był również w szpitalu, do którego przewieziono Kamilę.
- Widziałem ją w szpitalu, do jej sali na krótko wpuszczono mnie i dyskobolkę Wiolettę Potępę. Byliśmy ostatnimi, którzy widzieli ją żywą. Nadal miała przebłyski świadomości, ale nie powiedziała już nic... - mówi Kaliszewski.
"Super Express": - Nie żałuje pan, że w składzie ekipy nie znalazł się lekarz?
Krzysztof Kaliszewski: - Kiedy jako zawodnik jeździłem na zgrupowania klimatyczne, lekarza w ekipie nie było nigdy. A gdyby mieli być na każdym zgrupowaniu kadry, trzeba by ich zatrudnić setkę.
- Może jednak lekarz właściwie zdiagnozowałby u Kamili bóle łydki...
- Może tak, a może nie. Bóle łydki u lekkoatletów występują bardzo często, bo używamy nóg do sportu. A ich przyczyny są różne, choćby przemęczenie. Według mnie to był wyjątkowo zły zbieg okoliczności. Wielki pech po prostu.
- Opiekował się pan Kamilą od jesieni. Był pan jej czwartym trenerem.
- I chciałem być ostatnim, tylko nie w taki sposób... Oceniałem jej możliwości jeszcze na trzy cykle olimpijskie. Zmieściłaby się w tym nawet przerwa macierzyńska. Los nie pozwolił nam dokończyć tej współpracy, w której ona świetnie się odnajdywała. Rok temu zmieniła technikę, uczyła się na nowo rzucać, a teraz w Portugalii machnęła nawet 70 metrów. Tak młoda osoba nie powinna umierać...