Polak osiągnął sukces po "powtórce z rozrywki" – na dużej skoczni w Whistler pierwsza trójka była taka sama jak na mniejszym obiekcie – 1. Ammann, 2. Małysz, 3. Schlierenzauer.
- Trenowałem ciężko cały rok, jestem bardzo, bardzo zadowolony. Moim celem były igrzyska. To najpiękniejsza olimpiada, w jakiej brałem udział – mówi uszczęśliwiony Orzeł z Wisły.
- Wygrać z Ammannem? To będzie raczej trudne – przepowiadał dzień przed konkursem trener Małysza Hannu Lepistoe (64 l.) i tylko lekko kręcił głową. Nie tylko fiński fachowiec z niedowierzaniem przyjmował superformę szwajcarskiego zawodnika.
Fin wiedział co mówi, bo Szwajcar jest obecnie w takim gazie, że nie ma na niego mocnych: ani przeciwnicy na skoczni, ani protesty w sprawie rzekomo nielegalnych wiązań, ani wiatr wiejący w którąkolwiek stronę nie były w stanie wytrącić go z niebotycznego poziomu skakania. W sobotę wygrał jak chciał.
- Simon skakał niewiarygodnie – skwitował Małysz.
Przeczytaj koniecznie: Vancouver: Małysz znów zdobył srebro! Ammann z innej planety
I na tym polegał prawdziwy pech Adama, który do tych igrzysk był przygotowany perfekcyjnie. Niestety, trafił – po raz drugi w ciągu 8 lat – na rywala z innej bajki. Ammann znów sprzątnął skoczkowi z Wisły złoto olimpijskie sprzed nosa, tak jak w 2002 r. Salt Lake City. Może Adam spróbuje zdobyć wreszcie brakujące złoto za 4 lata w Soczi?
Ammann był tak rozluźniony po pierwszym skoku na kosmiczne 144 m, że w przerwie konkursu, kiedy inni skoczkowie czym prędzej szli odpocząć, spokojnie przechadzał się wśród dziennikarzy i udzielał wywiadu za wywiadem.
Przed zawodami komisja FIS uznała, że wiązania Simona spełniają wymogi i protesty Austriaków nie mają podstaw. To jeszcze bardziej dodało Ammannowi animuszu.
Marek Żochowski, Whistler