Z Tommym Zbikowskim (24 l.) spotykamy się na przedmieściach Baltimore, w ośrodku treningowym Ravens. "Żbik" jest w znakomitym humorze. Na zakończenie rozmowy prosi nas, żeby pozdrowić Tomasza Adamka. - Na pewno będę oglądał jego kolejną walkę, kibicuję mu - zapewnia.
Ale na razie najważniejszy dla Zbikowskiego jest niedzielny mecz jego Ravens z Pittsburgh Steelers. Zwycięstwo w nim dałoby Krukom awans do Super Bowl (czyli finału mistrzostw świata w amerykańskim futbolu).
- Przegraliśmy ze Steelers dwa razy w sezonie regularnym, ale minimalnie: 20:23 i 9:13. Mam nadzieję, że teraz to my będziemy górą - mówi "Super Expressowi" Tommy Zbikowski.
- Rodzice będą na tym meczu?
- Tak, załatwiłem im dobre miejsca. Tata zawsze stoi przez cały mecz i krzyczy ile sił w płucach.
- Awans do Super Bowl to marzenie każdego piłkarza. Jesteś tego blisko, ale chyba przeżyłeś w NFL także przykre momenty...
- Tak, najgorzej było podczas jednego z przedsezonowych meczów. Jakiś olbrzym z przeciwnej drużyny staranował mnie i straciłem przytomność. Czułem się jak po ciężkim nokaucie.
- Czy przed meczem odprawiasz jakiś rytuał przynoszący szczęście?
- Nie. Przed walkami bokserskimi się modliłem, ale teraz tego nie robię. Boks jest inny, trzeba liczyć tylko na siebie. W futbolu masz za sobą całą drużynę.
- Masz w drużynie jakiś przydomek?
- Nie, ale kumple nie mówią do mnie po nazwisku, gdyż nie potrafią go wymówić. Może nazwą mnie "Zbik", tak jak koledzy w szkole.
- Kto jest twoim najlepszym kumplem w zespole?
- Haruki Nakamura, który tak jak ja jest obrońcą. Poza tym to także znakomity dżudoka. Mieszkamy razem na zgrupowaniach i podczas meczów wyjazdowych. Trzymamy się razem, bo jesteśmy jednymi z nielicznych w drużynie kawalerów.
- Właśnie, kiedy ty założysz rodzinę?
- (śmiech) Nie wiem. Mam dziewczynę, która mieszka w Chicago. Rzadko się widujemy, ale myślę, że jeśli ma być ze mną, to będzie. Teraz jednak najważniejszy jest dla mnie futbol.
- Zarabiasz sporo pieniędzy (1 milion 600 tysięcy dolarów w trzy lata - przyp. red.). Na co najchętniej je wydajesz?
- Praktycznie nie wydaję. Nie jestem typem, który szasta forsą na drogie ciuchy, biżuterię czy luksusowe samochody. Ciągle mam terenowego caddilaca escalade (cena od 37 tys. do 107 tys. dolarów - red.), którego kupiłem jeszcze na studiach. To prawda, mam dobrą pensję, ale nie chcę skończyć tak jak niektórzy zwodnicy, którzy zarabiali miliony dolarów, a po zakończeniu kariery zostali bez grosza przy duszy.
- Co cię najbardziej denerwuje w codziennym życiu?
- (śmiech) Ranne wstawanie, bo nie jestem rannym ptaszkiem. Pobudkę mamy o godz. 7.15, a dla mnie to środek nocy.
Nie przegap!
Ravens-Steelers na żywo w nsport niedziela w nocy 0.30