Organizatorzy wymyślili, że aby spotkania cieszyły się popularnością i zainteresowaniem wśród fanów, a jednocześnie zachowane zostały normy przestrzegania bezpieczeństwa w dobie pandemii koronawirusa, do potyczek dojdzie na rynku w Vicenzy. Problem w tym, że aura nie pozwoliła na bezproblemowe i bezpiecznie rozegranie zawodów - podłoże stawało się mokre, zawodniczki ryzykowały kontuzje, a mecz rozpoczęty w sobotę wieczorem zakończył się... w niedzielę po południu.
Co się stało z FRYZURĄ Anny Lewandowskiej?! Tajemnicze ZDJĘCIE i DZIWNE komentarze
- W drugiej partii jak próbowałam zrobić najście do ataku, odjechała mi noga. Chwilę później dziewczyna z Busto w jednej akcji przewróciła się trzy razy. Wtedy miałyśmy już pewność, że to nie z nami coś jest nie tak, tylko boisko jest po prostu mokre. Późnym wieczorem, kiedy było już chłodno, przy dużej wilgotności powietrza cały nasz pot skraplał się na zimnym terafleksie. Z boiska zrobiło się lodowisko. Z czasem zrobiło się tak niebezpiecznie, że po każdej akcji trzeba było wycierać parkiet. A my wtedy stałyśmy i marzłyśmy. Ja skakałam może na dwadzieścia procent swoich możliwości, bo bałam się, że coś sobie zrobię - opowiada Smarzek-Godek w rozmowie z portalem "Sportowe Fakty".
I dodaje: - Po drugim secie trener spytał się nas, czy chcemy kontynuować. Ja powiedziałam, że nie chcę, że się boję. Decyzja drużyny była jednak taka, że jeszcze spróbujemy. Ale jak libero Busto wyrżnęła o parkiet, gdy chciała ruszyć do mojej kiwki, mecz przerwano. My byłyśmy już zgodne, że nie gramy dalej. Wtedy zebrały się mądre głowy, uzgodniły, że spotkanie zostanie dokończone w hali następnego dnia rano. Myślałyśmy, że to żart. Jak okazało się, że mówią poważnie, nie mogłam w to uwierzyć.
Ostatecznie w tych absurdalnych okolicznościach po Superpuchar Włoch sięgnął zwycięzca drugiej pary - zespół Conegliano.