Polski Związek Piłki Siatkowej postanowił nie kontynuować współpracy. Okazuje się, że nie była to klasyczna dymisja.
- Tak naprawdę to ani sam się do niej nie podałem, ani mnie nie zwolniono - wyjaśnia szkoleniowiec. - Po prostu uznaliśmy wspólnie z PZPS, że nie będziemy przedłużać wygasającej umowy. Zresztą zapis o podsumowaniu mojej pracy i możliwości jej zakończenia w taki sposób sam wprowadziłem do kontraktu - dodaje Świderek, który w połowie 2011 roku rozpoczynał przygodę z kadrą w roli strażaka w arcytrudnych warunkach. Sam dziś przyznaje, że największe problemy miał z powoływaniem siatkarek.
- Gdy obejmowałem reprezentację, miałem do dyspozycji 11 zawodniczek zamiast 19, w tym 3 libero. Potem z różnych przyczyn kilka siatkarek nie zagrało w zespole narodowym. Jestem może człowiekiem starej daty, ale dla mnie reprezentacja to zaszczyt. Nie toleruję sytuacji, w której zawodniczka jest gotowa na jedną imprezę,
a z innej rezygnuje, bo na przykład musi się leczyć. Kto nie chce, niech nie gra. Czy trener reprezentacji piłkarskiej musi kogoś namawiać do gry? Po prostu wysyła powołania. U nas to nie było takie proste - przyznaje Świderek, nawiązując do przypadków Katarzyny Gajgał i Joanny Kaczor, które trenowały w klubie zamiast w kadrze, i Anny Werblińskiej, która po kwalifikacjach olimpijskich zrezygnowała z World Grand Prix i zdecydowała się na rehabilitację.
- Nigdy nie traktowałem tej pracy jak dobrze płatnej posady, tylko jak misję, którą chciałem wypełnić z perspektywą igrzysk w Rio. Taki plan przedstawiłem - zapewnia Świderek. Były już selekcjoner domagał się stworzenia dwóch reprezentacji - podstawowej i drugiej, będącej jej zapleczem. - Z tego, co wiem, moja idea dwóch reprezentacji była inaczej rozumiana przeze mnie i przez związek - tłumaczy trener, który formalnie kończy pracę 1 stycznia 2013 r.
Dawno nie zdarzyło się już, by szkoleniowiec reprezentacji siatkarek żegnał się ze związkiem w przyjaznej atmosferze. Poprzednicy Świderka - Włoch Marco Bonitta i Jerzy Matlak - odchodzili w otoczce skandalu. Ten ostatni pozwał nawet PZPS do sądu.
- Rozstajemy się w zgodzie, proces związkowi nie grozi - śmieje się trener Świderek.