- Jak pan przyjął dymisję?
- No cóż, to nie była pomyślna wiadomość i nie ukrywam, że stanowiła dla mnie pewną niespodziankę. Wiedziałem co prawda, że mam 50 procent szans na pozostanie z kadrą i sprawy mogą obrać różny kierunek. Jednak mimo wszystko spodziewałem się, że dostanę jeszcze jedną szansę. Chciałem kontynuować to, co zacząłem w 2009 roku. Jestem niemile zaskoczony. Poczułem się z tym źle.
- Co panu powiedział prezes PZPS Mirosław Przedpełski?
- Właściwie nic. Tylko sucho poinformował, że nie jestem już trenerem. Nie tłumaczył się z tej decyzji.
- Prezes stwierdził, że nie przekonał pan działaczy, bo nie sprecyzował, co zrobić, by było lepiej i by kadra wyszła z dołka.
- Myślę jednak, że to wszystko nie ma nic wspólnego z moim planem na przyszłość reprezentacji. Związek podjął decyzję, że chce kogoś nowego i ja nie mam prawa protestować.
- Szef związku mówił też, że nie przyjmuje pańskiego tłumaczenia o problemie mentalnym jako przyczynie klęski w mundialu.
- Nie mam wpływu na to, jak zostały odebrane moje tłumaczenia. Nie skarżę się, związek znalazł powód, by rozwiązać kontrakt i zrobił to. Nic mi do tego. Zresztą będąc w Polsce, chcę jeszcze wyjaśnić kilka spraw opinii publicznej za pośrednictwem mediów.
- Zawodnicy stali za panem murem, sporo kibiców także...
- Bardzo wszystkim dziękuję. Już po moim zwolnieniu otrzymałem sporo SMS-ów, między innymi od reprezentantów Polski, było też dużo miłych telefonów od przyjaciół z Polski, pocieszających mnie i dodających otuchy.
- Będzie problem z rozwiązaniem pańskiego kontraktu?
- Ja nie mam z tym problemu, to raczej kłopot związku, który zerwał umowę podpisaną na cztery lata. Mój menedżer będzie rozmawiał o tym z federacją, ja też chcę się jeszcze spotkać z prezesem w cztery oczy.
- Pracował pan w Polsce cztery lata, zadomowił się tu. Jest szansa, żeby nadal był pan w naszym kraju trenerem?
- Nie umiem powiedzieć. Za świeża jest sprawa mojego odejścia z reprezentacji. Za wcześnie na jakiekolwiek deklaracje. Muszę odpocząć. Ale niczego nie mogę wykluczyć.