Polacy dotarli do Bari w czwartek, dzień po zakończeniu rundy grupowej w Skopje. Razem z nimi podróżowały inne ekipy przenoszące się do Włoch. Dość, że w pewnym momencie okazało się, że samolot zabierający kilka reprezentacji może mieć zbyt duży ciężar i nie wiadomo czy może bezpiecznie ruszyć z pasa startowego lotniska w Skopje. Lot ostatecznie doszedł do skutku, ale nasi zawodnicy nie ukrywają, że podróżowali trochę z duszą na ramieniu, szczególnie ci, którzy nie przepadają za lataniem generalnie, jak Aleksander Śliwka.
Z tego się brały nasze obawy i strach
– Jak wszystkie drużyny wsiadły do samolotu i spakowały wszystko, co się przewozi, to okazało się, że nie zgrywa się to wagowo. Udało się to ostatecznie rozwiązać i dolecieć, chociaż z godzinnym opóźnieniem. Dostaliśmy informację, że samolot jest przeciążony. Nie znamy procedur, jakie obowiązują w tej sytuacji i nasze obawy i strach brały się pewnie także z tej niewiedzy – opowiada o całym incydencie Aleksander Śliwka. – Została podjęta decyzja o wylocie i jestem przekonany, że gdyby istniało jakiekolwiek niebezpieczeństwo, to nikt by nas w powietrze nie wypuścił.
– Miałem już z lataniem parę przygód, a jak wiadomo, mam delikatny lęk, zawsze się stresuję, więc sytuacja nie była dla mnie komfortowa. Ale myślę, że dla innych chłopaków podobnie, na szczęście jest to już za nami – podkreśla Śliwka. – Nie wiem o jaki problem dokładnie chodziło, nie wiem, który limit był przekroczony. Skoro wystartowaliśmy, to uważam, że było to w pełni bezpieczne i nie było żadnego ryzyka.
To wielkie nieporozumienie, że polecieliśmy
Nerwów i stresu nie uniknął przy tej sytuacji także rozgrywający reprezentacji Polski Grzegorz Łomacz, który ma nieco inne zdanie na temat zachowania w tym przypadku reguł bezpieczeństwa niż Śliwka.
– To był potężny dyskomfort – nie ukrywa Łomacz, wzburzony całym wydarzeniem. – I to wśród większości ludzi na pokładzie. Dla mnie to wielkie nieporozumienie, że ta sytuacja miała miejsce, a jeszcze większym nieporozumieniem jest to, że w ogóle polecieliśmy. Psychologicznie my wszyscy to tam przeżywaliśmy, nikt z nikim nie rozmawiał. Wiedzieliśmy, bo była poczta pantoflowa, że jest nadbagaż i nagle okazało się, że po jakimś specjalnym pozwoleniu możemy lecieć... Parę osób chciało to wyjaśniać, także Bartek Kurek chodził. Serce biło mocniej, na wyobraźnię to na pewno wpływało – podsumował nasz rozgrywający.