"Super Express": - Zmienia pani zajęcie?
Katarzyna Skowrońska-Dolata: - Skąd, to była tylko sesja fotograficzna mojego klubu, który co roku wydaje charytatywny kalendarz z siatkarkami w nietypowych ujęciach. Tym razem robiono fotografie z przyrządami, jakimi posługują się artyści cyrkowi. Wylosowałam obręcz, można było trafić płonące maczugi, trapez albo chodzenie po linie.
- Jak poszło?
- Lepiej niż myślałam. Na to kółko trzeba się było wgramolić po drabinie i zawisnąć. Trochę mnie uwierało w nogę, ale jakoś przeżyłam. Po tej przygodzie nabrałam szacunku dla cyrkowców.
- Jak pani spędzi święta?
- Pracowicie. 24 grudnia trening, dzień później jedziemy na spotkanie ligowe do Conegliano, a 26 gramy mecz.
- Świętowania nie będzie?
- Aż tak to nie. Będzie kolacja wigilijna, zrobię barszcz albo grzybową. Kupiłam prezenty przez internet, mam choinkę. Jestem gotowa.
- W ostatnim meczu ligowym zdobyła pani 37 punktów i wykonała niewiarygodną wręcz liczbę 80 ataków. Ma się po tym siłę zejść z boiska?
- Nie przesadzajmy, zdarzały mi się podobne spotkania. Trzeba być twardym. Nawet nie wiem, czy było 80 ataków, nie spojrzałam na statystyki.
- To, że zakończyła pani przygodę z kadrą i skupiła się na karierze klubowej, pomaga w utrzymaniu formy?
- To była przemyślana decyzja. Mam jeden organizm, nie oszukam czasu, pora zwalniać tempo. Na pewno łatwiej znosić wysiłek. Przeciążenie nigdy nie wpływa dobrze na sportowca. Miałam znakomicie zorganizowane treningi siłowe ze specjalistą. Nieźle mnie wymęczył, ale czuję się bardzo dobrze. Mam na to swoją teorię: kobieta jest jak wino.