- Do Polski nie wracacie jak rok temu w glorii mistrzów Europy...
- To smutny powrót, ale w sporcie tak już bywa, że raz jest radość, innym razem smutek. Zapewniam, że nie tylko dla kibiców, ale i dla nas samych to bardzo przykra niespodzianka. Trzeba jednak podnieść głowę do góry, bo życie toczy się dalej.
- Porażka z Brazylią była bardzo dotkliwa. Nie zaważyła na waszej postawie z Bułgarią?
- Nie, bo wiedzieliśmy, że z Bułgarami gra się inaczej i można sobie z nimi poradzić. Niestety, pokazali, że są dużo lepsi od nas w tym turnieju. Mecz z Brazylią nie miał decydującego wpływu na naszą postawę dzień później. Byliśmy pozytywnie naładowani, ale poza emocjami i chęciami widać było, że brakuje dobrej gry.
- W pańskiej karierze były i sukcesy, i sportowe dramaty. Jak umieścić w tym dorobku to, co się stało w Ankonie?
- Chyba to największa moja porażka, nawet nie ze względu na sam wynik, ale na to, jak przegraliśmy mecze z Brazylią i Bułgarią. Ulegliśmy wysoko mocnym zespołom, które jednak nie są poza naszym zasięgiem.
Przeczytaj koniecznie: Wszystko o Mistrzostwach Świata
- Przed mistrzostwami byliście mocno naładowani, zapewnialiście o swojej mocy i rosnącej formie...
- Myślę, że mimo wszystko byliśmy dobrze przygotowani, ale zdaję sobie też sprawę, że po takich dwóch meczach ciężko mówić o wysokiej formie. Wystarczyła na pierwszą rundę.
- Co dalej z reprezentacją?
- Na pewno odpowiedni ludzie wyciągną wnioski. Coś z tym trzeba zrobić, ale nie w tym sensie, że to jakieś dziadostwo, bo tak nie jest. Jest zespół mający ambicję, któremu trzeba stawiać cele na przyszłość. Polska siatkówka nie zginęła. Wciąż jest, choć przegrała. Trzeba wziąć to na klatę i iść do przodu.
- Niektórzy kombinowali, żeby trafiać do łatwiejszych grup. Nie przeszło panu przez myśl, że trzeba było zrobić to samo?
- Nie czułbym się wtedy fair wobec siebie. No i co, zdobyłbym medal i mówił: ale fajnie, mam krążek, zrobiłem wszystkich w konia. To nie jest w duchu sportu. Przełknę porażkę, ale tamtego nie żałuję.
Patrz też: Jędrzejczak wyjechała do USA
- Osiągacie wielki wynik w dużej imprezie, by potem spaść niemal na dno. Tak było z pamiętnymi mistrzostwami świata w 2006 r. i fatalnymi mistrzostwami Europy rok później. Teraz, rok po złocie ME w Izmirze, zajmujecie miejsca 13-18. w MŚ. Skąd takie wahania?
- To co, za rok będzie znowu fajnie? (śmiech). Na to wychodzi, ale nie mam prostych odpowiedzi. Zostawiliśmy kawał zdrowia, żeby tu się znaleźć i walczyć, o tym mogę zapewnić. Mówię sobie tak: trochę będzie bolało to uderzenie młotkiem po głowie, ale w sporcie wygrywają ci, którzy się zbierają po porażkach.