- Ostatnie zwycięstwo nad Brazylią w Polsce odnieśliśmy w tej samej arenie 10 lat temu i to, że teraz znowu wygrywamy, to specjalne uczucie, zwłaszcza dla mnie - mówi nasz atakujący, który zaaplikował Brazylijczykom aż 26 pkt. - Wtedy byłem gówniarzem, który siedział na widowni koło trybuny VIP i podziwiał starszych kolegów pokonujących faworyta. To było moje wielkie marzenie, żeby pewnego dnia móc zrobić to samo.
Bartman robił w niedzielę dosłownie wszystko - zbijał piłki z wielką siłą i dokładnością praktycznie z każdej pozycji, bronił jak lew w parterze, zagrywał asy serwisowe w kluczowych momentach. Po ponaddwuipółgodzinnym boju miał wszystkiego dość.
- Dość to miałem już w trakcie meczu, do tego stopnia, że gdy Murilo uderzył mnie przez siatkę kolanem w nogę, to trochę przedłużyłem wstawanie z parkietu, żeby zyskać na czasie i złapać oddech - nie ukrywa.
Canarinhos poczuli po raz kolejny siłę Polaków i wielokrotnie w trakcie meczu puszczały im nerwy.
- Brazylia jest znana z tego, że lubi wpływać na decyzje sędziowskie, to nic nowego - uważa Bartman. - Zresztą widać na powtórkach, że sporne piłki były w boisku. Oni trochę tracą pewność siebie, bo jeśli człowiek całe życie wygrywał i nagle przeciwnik robi wszystko lepiej, to zaczyna się akcja desperacka i łapanie różnych chwytów, które nie przynoszą efektów.
"Super Express" spytał "Zibiego", czy w oczach "kanarków" widać z bliska niepewność i strach.
- Na pewno powoli zaczniemy oglądać niepewność w oczach rywali z Brazylii - odpowiada atakujący drużyny narodowej. - W końcu ponieśli z nami już drugą porażkę z rzędu i to nie może być przypadek.