"Super Express": - Wie pan, że ostatni raz Polska wygrała z Brazylią 7 lat temu?
Daniel Castellani: - Nie sprawdzałem (śmiech). No to warto zmienić statystykę i przerwać złą passę.
- To w ogóle możliwe w Sao Paulo? Brazylijczycy nie grają wprawdzie w pełnym składzie, ale i u nas brakuje największych gwiazd.
- Przede wszystkim nie ma co panikować. Żadnego strachu przed Brazylijczykami nie czuję. Poza tym po miesiącu treningów chcemy w końcu wyjść na boisko i regularnie grać. To najlepszy moment, żeby pokazać, ile jesteśmy warci.
- Sobotni mecz z Brazylią to pański debiut w oficjalnym spotkaniu biało-czerwonych o punkty. Jest trema?
- Przyznam, że większą miałem we Włoszech, gdzie po raz pierwszy stałem przy ławce w roli trenera w sparingu z Włochami. Wtedy faktycznie byłem trochę nerwowy. Teraz czekam spokojnie.
- Niedawno sił z Brazylijczykami próbował Raul Lozano w roli trenera reprezentacji Niemiec i w trzech meczach jego zespół wygrał tylko seta. Radził się pan poprzednika?
- Nie rozmawiałem z Raulem, ale widziałem te spotkania. Brazylia to zespół niepopełniający wielu błędów, równy w ataku, od lat utrzymujący najwyższy poziom. I bardzo dobrze, bo w tym momencie mojej pracy z kadrą to dla nas idealny przeciwnik. Możemy zobaczyć, w którym miejscu jesteśmy i co trzeba poprawić w naszej grze.
- Nie obawia się pan konfrontacji z legendarnym trenerem Bernardo Rezendem?
- Jak mogę się obawiać, skoro to mój świetny kumpel? Kiedyś przez rok dzieliłem z nim mieszkanie! Po igrzyskach olimpijskich w Los Angeles graliśmy w tym samym zespole z Rio de Janeiro i Bernardinho był moim współlokatorem. Wolny czas spędzaliśmy razem na plaży. Potem walczyliśmy wielokrotnie przeciwko sobie jako reprezentanci Brazylii i Argentyny. Miło się będzie spotkać po latach.