"Super Express": - Gra pan na dwa fronty, w Rosji i Polsce?
- Nie można tak mówić. Na razie wysłałem dwa zgłoszenia, ale to nie oznacza, że podjąłem decyzję. Po spotkaniu w Warszawie wiem więcej o waszych warunkach niż o tym, co może mnie czekać w Rosji. Obie roboty są intrygujące i stanowiłyby przełom w mojej karierze, bo choć od 28 lat prowadzę kluby, nie miałem okazji pracować z reprezentacją narodową.
- A nie przeważy to, że Rosję zna pan lepiej?
- Oczywiście to ważne, dwa lata pracy w Moskwie zrobiły swoje. Z drugiej strony, w Polsce od razu zetknąłem się z ludźmi bez problemu porozumiewającymi się po angielsku, co mi się szalenie podoba. W Rosji o to dużo trudniej. Środowisko siatkarskie w Polsce jest podobne do tego we Włoszech, więc czuję się u was od razu jak w domu.
- Wybrałby pan polskiego asystenta?
- Myślę o zatrudnieniu dwóch - Polaka i Włocha. Jeśli ktoś mnie pyta o polskich trenerów, od razu przychodzi mi do głowy osoba Krzyśka Stelmacha, którego znam z czasów jego występów we Włoszech. To wybitny siatkarz i wspaniały facet. Potrafił na parkiecie praktycznie wszystko, nazywaliśmy go Profesorem.
- Wie pan, że w Polsce bardzo trudno być trenerem kadry siatkarzy?
- O wielkich oczekiwaniach waszych kibiców i mediów mówił mi Raul Lozano. Ostrzegał, że nie jest łatwo, opowiadał o własnych doświadczeniach. Ale jedno jest pewne: mnie nie przeraża presja, w końcu jestem osobą publiczną. Lubię pracować pod ciśnieniem, byle było pozytywne, a nie niszczące.
- Nauczyłby się pan języka polskiego, gdyby przyjął ofertę PZPS?
- Znam trochę rosyjski, słyszałem, że jest podobny do polskiego. Z tego co wiem, z waszymi graczami będę mógł się porozumiewać bez problemu po angielsku i po włosku.