Czy zbliża się kres siedmioletniego panowania Skry na krajowym podwórku?
Jeśli bełchatowianie nie zmienią czegoś w swojej grze, nieprawdopodobne stanie się rzeczywistością. To możliwe, tym bardziej że zespół trenera Jacka Nawrockiego (47 l.) wyraźnie przeżywa kryzys formy. To już nie są pojedyncze problemy, tylko ich narastająca fala.
Jakby tego było mało, graczom Skry puściły nerwy i zaczęli się zachowywać niesportowo. Jedna - wszystko wskazuje na to, że błędna - decyzja sędziów po niefortunnej wideoweryfikacji tak rozstroiła mistrzów Polski w drugim meczu, że kompletnie przestali grać. Zamiast walką z przeciwnikiem zajęli się wykrzykiwaniem wulgaryzmów w stronę sędziów.
- Śmiejesz mi się w twarz i podejmujesz taką decyzję? - wołał do szefa arbitrów Andrzeja Lemka Bartosz Kurek (24 l.). Klub dzień później przepraszał za zachowanie swoich ludzi, ale niesmak pozostał.
Na szczęście gracze i trener Skry nieco ochłonęli po pierwszych emocjonalnych reakcjach. - Ta feralna piłka, po której zamiast 14:14 zrobiło się 13:16, w niczym nas nie tłumaczy - przyznał uczciwie trener Nawrocki. - Musimy myśleć, co zrobić z naszą grą.
- Nie wiem, czy ta sytuacja z końcówki meczu coś mogła zmienić, czy byśmy wygrali, czy nie. Tego się nie dowiemy, ale to nie może być usprawiedliwienie przegranej. Resovia zasłużyła na sukces - przytomnie ocenił kapitan bełchatowian Mariusz Wlazły (29 l.), który uważa jednak, że wideoweryfikacja była nieporozumieniem.
- Sędziowie stwierdzili, że nie są w stanie określić, czy było dotknięcie w bloku, czy nie, dla mnie to jest śmieszne. Zmieniają decyzję na podstawie materiału, którego nie umieją odczytać. Jeśli tak, to nie bierzmy się do poważnej pracy - skomentował Wlazły incydent z czwartego seta.
Trzeci i ewentualny czwarty mecz finału - w sobotę i niedzielę w Rzeszowie.
Wideoparodia
Przed finałem PlusLigi postanowiono, że stosowana w ekstraklasie od początku sezonu wideoweryfikacja, czyli sprawdzanie spornych piłek w tzw. systemie challenge, obejmie także akcje po bloku. Efekt był opłakany. Nie od dziś wiadomo, że przy dostępnej w tej chwili w lidze technice wielu zagrań, w których piłka muska ledwie dłoń zawodnika, praktycznie nie da się ocenić. Co gorsza, nie sprawdzają się także specjaliści, którzy mają dbać o prawidłowość ocen. Szef sędziów Andrzej Lemek po meczu plątał się w zeznaniach i nie był w stanie powiedzieć, co tak naprawdę zobaczył na ekranie. Incydent nie zdecydował co prawda o porażce Skry, ale o porażce systemu challenge w tej postaci - bez wątpienia.