- Jak pan podsumuje finansowo mistrzostwa świata mężczyzn i kobiet, czy obie te imprezy "zwróciły się"?
Sebastian Świderski: - Jeżeli chodzi o turniej mężczyzn, to jesteśmy na plusie, natomiast te zyski prawdopodobnie będą musiały pokryć niestety minus z mundialu kobiet. Różnica polega głównie na tym, że mistrzostwa świata siatkarzy zostały trochę okrojone, mieliśmy mniej drużyn, mniej obiektów, więc mniej zobowiązań, mniej przejazdów, bo wszyscy byli praktycznie zakwaterowani w Katowicach. W przypadku turnieju siatkarek ze względu na trudność zorganizowania go w jednym miejscu - na co złożył się okres po pandemicznych obostrzeniach, kiedy wszyscy chcieli odrobić minione dwa lata i ciężko było wkomponować się w kalendarz poszczególnych obiektów - praktycznie zostaliśmy zmuszeni do tego, żeby zorganizować rozgrywki w trzech różnych miejscach. Były to potrójne koszty logistyczne, potrójne koszty brandingu, przemieszczania, przelotów, bo musieliśmy dolecieć do Holandii na mecz otwarcia. Były bardzo duże koszty poboczne, których nie było przy męskim mundialu. Na dokładne podsumowanie potrzeba jeszcze czasu, ponieważ są końcowe rozliczenia. Myślę, że niedługo będziemy mieć wszystkie dane. W tym momencie jestem więcej niż pewny, że na tych dwóch dużych imprezach nie będziemy stratni.
- Jak wielka była pana ulga, gdy zakończył się turniej kobiet i można było odetchnąć po mundialowych emocjach zarówno organizacyjnych, jak i sportowych?
- Rzeczywiście był to bardzo trudny okres. Czułem dużą ulgę, ale też wielką radość, bo udało się zorganizować wszystko od początku do końca. Turnieje były przede wszystkim bezpieczne, a tu mieliśmy spore obawy, ale też odbyły się w zdrowiu - nie mieliśmy praktycznie żadnych przypadków zachorowań czy ciężkich kontuzji w trakcie rozgrywek, więc dla mnie to był wielki moment. Z drugiej strony łezka zakręciła się w oku, że jednak naszych pań zabrakło w Holandii, że mistrzostwa świata mogły dla nas potrwać jeszcze dwa dni dłużej, bo to, co siatkarki pokazały w meczu z Serbią, to najlepszy przykład, że dziewczyny potrafią grać, mają serce do siatkówki i mogą przekonać do siebie kibiców. W środowisku siatkarskim więcej mówiono o tym ćwierćfinale dziewczyn niż o przegranym finale Polaków z Włochami. To najlepszy dowód, że siatkarki są na dobrej drodze, by skraść serca kibiców.
- W takim razie czy zamieniłby pan siódme miejsce pań na wygrany finał panów?
- Nie da się porównywać tych wyników ani ich zamieniać i ja nie chcę tego robić. Powiem tak - wcześniejsze wybory trenerów, jeśli chodzi o reprezentację męską, zaczynały się wielkim sukcesem, złotym medalem wielkiej imprezy, a później była klapa i zmiana szkoleniowca. Tutaj trochę przewrotnie stało się inaczej, a przed Nikolą Grbicem i chłopakami, nową reprezentacją, jest jeszcze coś do zdobycia, coś do udowodnienia. Oni nie poczuli smaku zwycięstwa, nie usłyszeli Mazurka Dąbrowskiego na najwyższym stopniu podium, więc na pewno będzie u nich duży głód zwycięstwa i będą chcieli to udowodnić w następnych turniejach. Co do dziewczyn, to tak naprawdę niewielu w nie wierzyło. Pokazały, że można i zagrały we wszystkich obiektach, a ja się cieszę, że frekwencja z meczu na mecz była coraz lepsza. Nasze siatkarki przekonały się, że mogą rywalizować z najlepszymi jeżeli tylko będą zaangażowane w stu procentach. Nie chcę więc porównywać, ale najlepszą odpowiedzią chyba będzie to, że nieco zmienił się system kwalifikacji olimpijskich i trochę przewrotnie dziewczynom będzie łatwiej zdobywać punkty do rankingu, ponieważ mają przed sobą kilka innych reprezentacji niż chłopakom bronić pierwszego miejsca, bo każde zwycięstwo nie będzie dawało tylu punktów, co przegrane spotkanie będzie im zabierać. Do samego końca będzie im trudno obronić pozycji lidera.
- Siatkarki odniosły wielki sukces wizerunkowy podczas mistrzostw świata, wygenerowały ogromne zainteresowanie kibiców. Czy PZPS ma jakiś plan jak to wykorzystać, jak nie zmarnować tak dobrego wyniku?
- Oczywiście. Chcemy przede wszystkim, żeby dziewczyny kontynuowały tę dobrą drogę, w czym będziemy je wspierać. Mamy plan na rozegranie kilku meczów towarzyskich w całej Polsce, żeby promować reprezentację kobiet. Chcielibyśmy też zorganizować turniej kwalifikacyjny do igrzysk olimpijskich, jeden z trzech dla pań, żeby ułatwić naszym siatkarkom awans do Paryża. Na pewno będziemy o nie dbać, tak samo, jeśli nie bardziej niż o chłopaków.
- Wspomniał pan o turniejach kwalifikacyjnych do igrzysk. Międzynarodowa federacja niedawno ogłosiła, że pierwsze z nich zorganizuje Japonia, która idzie drogą Polski i będzie gospodarzem rozgrywek zarówno siatkarek, jak i siatkarzy w mniej więcej tym samym czasie. Czy to kierunek, w którym światowa siatkówka zmierza?
- Wspomnę o 2006 roku, kiedy mistrzostwa świata męskie i żeńskie odbywały się w Japonii. To był pierwszy przykład tego, że można zorganizować dwie wielkie imprezy w tym samym państwie. Nie porównywałbym tego, bo mamy skrajny przykład z tegorocznej Ligi Narodów. Filipiny, które nie mają w ogóle siatkówki, organizowały turnieje mężczyzn i kobiet. Może nie był to topowy poziom organizacyjny, ale od czegoś trzeba zacząć. Tam ludzie nie mieli wcześniej styczności z czymś takim, a na pewno wypadli dość pozytywnie i mają perspektywę następnych bodajże dwóch lat organizacji podobnych zawodów, żeby się uczyć i budować tam siatkówkę.
FC Barcelona, Lech Poznań, Iga Świątek, mundial - to tylko niektóre tematy w najnowszym odcinku podcastu SUPER SPORT.
Włącz i posłuchaj, co nowego w sporcie!
Listen to "FC Barcelona odpada. Ostatnia szansa Lecha." on Spreaker.