– Walczyliście nie tylko z przeciwnikami, toczyła się też wewnętrzna kadrowa rywalizacja. Byłeś jednym z pięciu atakujących starających się o miejsce w składzie na mistrzostwa świata. Jakie miałeś odczucia po Lidze Narodów?
– Każdy z nas dostał tyle samo szans, żeby się zaprezentować, a co trener ma w głowie, jaką wybierze czternastkę, tego nikt nie wiedział. Moje przeczucia co do ewentualnego powołania? Starałem się żyć z dnia na dzień, nie myśleć, jaką informację dostanę w sprawie wyborów selekcjonera. Moją rolą było pokazanie się w reprezentacji i to zrobiłem.
– Zagrałeś od początku w ostatnim spotkaniu Ligi Narodów z USA, a nie Bartek Kurek, który dzień wcześniej wypadł dobrze z Rosjanami. To sygnał, że trener ci ufa?
– Przyznam, iż liczyłem, że zagram. Troszkę poznałem już trenera Heynena i wiem mniej więcej, kiedy co planuje. Przeczuwałem, że dostanę szansę.
– Mówisz, że poznałeś selekcjonera. Jak się współpracuje z tak barwną postacią?
– Bardzo dobrze. Miałem już przetarcie. Przez cztery lata pracowałem w Gdańsku z równie barwnym człowiekiem, jakim jest Andrea Anastasi. Trener Heynen to także żywiołowa osoba. Dużej zmiany nie ma.
– Pierwszy etap sezonu reprezentacyjnego za wami, za trzy tygodnie start przygotowań do mistrzostw świata. Przyda się ta przerwa?
– Co do mnie, to miałem szansę złapać oddech już po turnieju w Chicago. Dostałem ponad tydzień wolnego i dlatego na Final Six do Lille przyjechałem w dobrej formie fizycznej, wypoczęty. Czułem się dużo lepiej niż na wcześniejszych długich wyjazdach. Ale chętnie skorzystam z wakacji. Jak zwykle odetnę się od wszystkiego i pojadę do jakiegoś domku w samym środku lasu, gdzie nie ma ludzi.