Licznik naszpikowanego gwiazdami Zenitu zatrzymał się na 28 kolejnych wygranych. Ekipa z Kazania prowadziła ze Skrą 2:0 w setach i 16:13 w trzeciej partii. Potem miała jeszcze meczbola w czwartej odsłonie. Ale bełchatowianie walczyli do samego końca i wywieźli z Tatarstanu dwa punkty. W rewanżu, który rozegrają 24 marca w Łodzi, do szczęścia wystarczy im każde zwycięstwo.
- To była bardzo ważna wygrana z perspektywy dwumeczu. W tej hali gra się trudno, chociaż pamiętam, jak wygraliśmy tu z Zenitem w tej samej fazie Ligi Mistrzów. Tyle że potem był przegrany złoty set i odpadliśmy - wspomina kapitan PGE Skry Mariusz Wlazły (33 l.). - Mamy zaliczkę, ale trzeba ochłonąć, bo zadecyduje dopiero mecz w Łodzi. Zenit przyjedzie do nas, żeby się odkuć, wygrać i awansować. Ale chcemy się mu przeciwstawić - zapowiada Wlazły, który zdobył w Kazaniu 14 pkt.
Faworyzowani rywale zostali zaskoczeni, ale są zespołem tej klasy, że w drugim spotkaniu mogą być jeszcze groźniejsi. Stawką jest przecież pozostanie obrońcy tytułu w rozgrywkach.
- Za samą nazwę "Zenit Kazań" zwycięstwa jeszcze nie dają - przytomnie stwierdził reprezentant USA Matt Anderson, który był tego wieczoru najgroźniejszym siatkarzem gospodarzy. Gdyby podobnie dobrze, szczególnie na zagrywce, zagrał jego kolega z drużyny Wilfredo Leon, Zenit pokonałby Skrę zgodnie z planem.
- Leon i Anderson są najlepszymi przyjmującymi na świecie, ale nie robotami. Też miewają słabsze dni - skomentował prezes Skry Konrad Piechocki (47 l.).
Skrzydłowy bełchatowian Nicholas Marechal przestrzega przed hurraoptymizmem.
- Jeszcze niczego nie wygraliśmy - przypomina Francuz. - Zenit w Polsce będzie wyjątkowo groźny, a my nie możemy się zadowolić jedną wygraną.