Albert Park w Melbourne to dla Kubicy najbardziej pechowy tor w kalendarzu. Zabrakło jednak zaledwie kilkunastu centymetrów, a byłby najszczęśliwszy. Rok temu na trzy okrążenia przed metą Kubica był już trzeci i błyskawicznie zbliżał się do wyprzedzających go Sebastiana Vettela (23 l.) i Jensona Buttona (30 l.). Robert wyprzedził Niemca, jednak ten sekundę później wpakował się w tył jego bolidu.
Przeczytaj koniecznie: Robert Kubica przegrał przez dym z bolidu Marka Webbera
- Co za rozczarowanie! Jechałem po zwycięstwo w tym wyścigu, bo Button i Vettel byli na supermiękkich oponach i zmagali się z brakiem przyczepności - mówił po wyścigu wściekły Kubica.
Kraksa z Vettelem nie powinna jednak dziwić Polaka, bo w Australii zawsze ma wielkiego pecha. W 2008 r. startował z drugiego miejsca, ale jego szanse na dobry wynik zniweczył Kazuki Nakajima (26 l.). Japończyk pojechał zupełnie bezmyślnie, staranował bolid Polaka, zyskując przydomek "Kamikadze". Za spowodowanie kolizji został ukarany finansowo oraz cofnięciem o 10 pozycji na starcie kolejnego wyścigu, ale Kubicy nie wróciło to szans na sukces.
Sprawdź też: Robert Kubica dostanie superbolid od Renault
W debiucie w GP Australii Polak też miał poważne szanse na podium, ale w jego bolidzie nawaliła skrzynia biegów. Teraz wreszcie ma być lepiej.
- W Bahrajnie nie zdobyliśmy punktów, ale wynikało to z kolizji z Sutilem, a nie z wolnego tempa. I w kwalifikacjach, i w wyścigu byliśmy około 7. miejsca - tłumaczy polski kierowca. - Teraz mamy kilka poprawek w naszym bolidzie, więc liczę na dobry wynik - dodaje Kubica, który wierzy, że wreszcie zdejmie australijską klątwę.