Tor w Monako jest jedyny w swoim rodzaju. Kierowcy ścigają się po ulicach, po których na co dzień jeżdżą normalne samochody. Sprawia to, że wyścig jest wyjątkowy, ale jednocześnie ma to kilka skutków ubocznych. Jednym z nich jest to, że po najmniejszej kolizji na torze musi pojawić się tak zwany samochód bezpieczeństwa, co wpływa na przebieg rywalizacji.
Do takiej sytuacji doszło również w niedzielę. Charles Leclerc po kolizji z Niko Hulkenbergiem przebił oponę. Monakijczyk pierwotnie nie zdawał sobie z tego sprawy i choć miał możliwość, nie zjechał do mechaników. Pęknięte ogumienie zaczęło się rozlatywać i niszczyło przy tym podłogę bolidu młodego kierowcy. Tor był zaśmiecony niebezpiecznymi kawałkami konstrukcji.
Służby porządkowe musiały pojawić się więc na ulicy i uprzątnąć resztki bolidu Ferrari. Niektórzy kierowcy wykorzystali neutralizację po to, by odwiedzić swoje boksy i zmienić opony. Tak zrobił też Sergio Pereza. Tuż po wyjeździe z alei serwisowych dodał gazu, ale natychmiast musiał wcisnąć hamulec. Nieoczekiwanie przed jego pojazdem znalazły się dwie osoby funkcyjne, które sprzątały tor.
Tylko refleks i przytomność umysłu Pereza sprawiły, że na torze nie doszło do tragedii. Meksykanin zdążył się zatrzymać, a mężczyźni uniknęli bardzo groźnej kolizji. - Co jest nie tak z tymi funkcyjnymi? Prawie ich zabiłem! - krzyczał Perez tuż po incydencie do swojego mechanika. - Nie wiem czy to widzieliście, ale w pierwszym zakręcie prawie przejechałem po funkcyjnych. Biegali po torze, gdy wyjechałem z pit-lane. Musiałem hamować i miałem ogromne szczęście. A właściwie, to oni mieli, że ich uniknąłem - dodał kierowca Racing Point w rozmowie z "Motorsportem".