Kilka dni temu zabrakło mu tylko dwóch kilometrów do ukończenia wyścigu. Mimo zaawansowanego wieku Zasada pokazał doskonałą formę i wolę walki. – Nawet się nie zmęczyłem. Byłem nastawiony, by oszczędzać samochód i dojechać do mety. To była makabryczna trasa – mówi.
Pierwszy raz na podbój Afryki zdecydował się w 1969 r. – Jechaliśmy ok. 5 tys. km. To była jazda dzień i noc. Była jedna przerwa, która wynosiła 10 godzin, ale zanim człowiek wszystko załatwił, to zostawały cztery godziny. Ci, co jechali wolniej, to w ogóle nie mieli przerwy. Trudniej było w 1971 roku. Prowadziłem! I wtedy wyleciałem z trasy. Straciłem 40 minut i wyprzedziły mnie trzy auta – opowiada Zasada.
Z największym sentymentem wspomina rok 1997 r. Wtedy pilotowała mu żona Ewa. - Rajd miał około 2500 km, a odcinków wyścigowych było około 1100 km. Dwa etapy były niewykonalne. Wtedy była tak, że mieliśmy tylko jednego mechanika i po pierwszym etapie zmienił nam elektronikę, by nadać mocy. Nie spodziewał się, że para 67-latków tak sobie może radzić! Zajęliśmy 12. Miejsce. Straciliśmy prawie 40 minut, bo zmieniałem koło i pękła mi winda, musiała przyjechać pomoc. Z żoną nas podziwiali. Byliśmy najstarsi. Nikt nas nie potrafił wyprzedzić, my za to wyprzedzaliśmy. Chyba z 10 aut wzięliśmy. Wtedy można było być luźniej ubranym. Teraz przepisy są rygorystyczne, a wtedy wyglądaliśmy jak turyści. Jak skończyliśmy ten rajd, to chcieliśmy od razu z żoną to wszystko powtórzyć - opowiada mistrz kierownicy.