Był rok 2007. Talent Roberta Kubicy sprawił, że mówiło się o nim głośno w kontekście jazdy w przyszłości w najlepszych ekipach Formuły 1. Wtedy jednak krakowianin skupiał się przede wszystkim na najlepszych wynikach osiąganych dla stajni BMW Sauber. Polak słynął z bezkompromisowej, technicznej i szybkiej jazdy. Jednak starty w królowej sportów motorowych zawsze obarczone są ryzykiem. Boleśnie przekonał się o tym nasz rodak. Na jednym z zakrętów w Montrealu Kubica wyleciał z toru i z potężną siłą trafił w ogrodzenie okalające obiekt w Kanadzie. Bolid kompletnie się roztrzaskał, a współpracownicy polskiego kierowcy złapali się za głowy. Również obsługa wyścigu obawiała się najgorszego. Lekarz Ronald Denis był pierwszym, który badał sportowca, ale jadąc na miejsce wypadku myślał, że zawodnik BMW Sauber... nie żyje.
Fani Roberta Kubicy będą zrozpaczeni. Zapadła ważna decyzja, tego się już nie odkręci
Koszmarny wypadek Kubicy
Faktycznie nawet patrząc po latach, obrazki dalej mrożą krew w żyłach. Kubica wyglądał bezwładnie po spotkaniu z ogrodzeniem toru. Nic dziwnego, że ekipa medyczna była gotowa na zatrważający widok. - Oglądaliśmy to w telewizji. Zobaczyliśmy jak zbliżając się do nawrotu, musnął koło Trullego i po prostu pofrunął - przypominał sobie Denis po dwunastu latach od kraksy na torze w Montrealu.
- I tak zupełnie szczerze, gdy zobaczyliśmy ten wypadek, byliśmy przekonani, że on nie żyje - dodał po chwili z tonem wzruszenia w głosie medyk F1. - Jego samochód był... w zasadzie nie było już żadnego samochodu - przypomniał przerażające obrazki w dalszej części wypowiedzi.
Tragedia! Zginął utalentowany 8-latek. Fatalny wypadek, zawodnik przejechał mu po głowie
Kubica miał mnóstwo szczęścia
Choć wydawało się to niemożliwe, to Robert Kubica z fatalnego wypadku wyszedł niemal bez szwanku. Polak miał w zasadzie kilka stłuczeń i skręconą kostkę. Legendą obrosła historia o tym, że w tej traumatycznej chwili nasz rodak miał ze sobą fotografię Jana Pawła II. - Kiedy jeszcze ujrzeliśmy jego opadającą głowę, pomyślałem, że to już koniec. Nie żyje - opisywał Ron Denis TVP Sport. - Jakież było moje zaskoczenie, gdy dojechałem na miejsce, a Robert normalnie rozmawiał - kontynuował z radością w głosie.