Grosjean ma obrażenia rąk, które zostały poparzone, nosi cały czas opatrunki. Porusza się z lekkim trudem, bo na lewej nodze ma but ortopedyczny w związku z uszkodzeniem kostki. Ale są to praktycznie wszystkie obrażenia kierowcy, który cudem uniknął najgorszego. Jego bolid przy prędkości 220 km na godzinę wpadł w bandę, rozpadł się na dwie części i zaczął płonąć. Po 28 sekundach Grosjean wyskoczył z kokpitu i został uratowany, dzięki gigantycznym postępie w systemach bezpieczeństwa w Formule 1, jaki został poczyniony w ostatnich latach. Francuza uratował przede wszystkim system ochrony przy frontalnym zderzeniu – halo (tytanowy pałąk osłaniający kokpit). Do tego, że wyszedł bez szwanku z płonącej pułapki, przyczyniła się też ognioodporna tkanina nomex, z której wyprodukowane są stroje zawodników F1.
Badają wypadek Romaina Grosjeana. Nie umknie najmniejszy szczegół
Kilkadziesiąt godzin temu Grosjean rozmawiał z francuską telewizją TF1 i od razu stwierdził, że już myśli o powrocie. Najchętniej pojechałby w ostatnim w tym sezonie wyścigu w Abu Zabi 13 grudnia. To może być zresztą w ogóle pożegnalny start w Formule 1 w karierze Grosjeana, który kończy współpracę z Haasem po tym sezonie i nie ma pracodawcy na przyszły rok.
- Bardzo chciałbym wsiąść ponownie do auta, najlepiej w Abu Zabi i zakończyć swoją historię w F1 w inny sposób – powiedział francuski zawodnik, który dochodzi do siebie w szpitalu w Bahrajnie. Jest w dobrym humorze, a jedyny problem, jaki mu doskwiera, to gojenie poparzeniowych ran na rękach, które potrwa i może uniemożliwić powrót za niespełna dwa tygodnie.
Kierowca F1 był pewny, że SPŁONIE ŻYWCEM. Czekał na śmierć, myśląc, co spali się pierwsze