Henryk Biliński to syn polskich imigrantów, którzy poznali się będąc w Anglii. On sam urodził się już na Wyspach i jak przyznaje, czuł się Anglikiem. Mimo to Roman, jego syn, czuje się Polakiem (choć i jego mama, Amanda, jest Angielką) i chce startować w sportach motorowych pod polską flagą. Na razie jest to niemożliwe, bowiem wciąż oczekuje on na przyznanie paszportu, jednak sprawa jest już na ostatniej prostej. Henryk Biliński cieszy się, że jego syn będzie startował pod flagą jego przodków i bardzo wspiera syna w jego dążeniu, nikt nie boi się o tym głośno mówić, do Formuły 1. W dzień debiutu swojego syna w zawodach Formula Regional European Championship by Alpine (FRECA) Henryk Biliński opowiedział dużo na temat emocji związanych ze startami syna, ich relacjach i początkach kariery.
Zaczęło się od… oglądania starego Jaguara
Henryk Biliński przyznał wprost, że nie jest pewien w którym dokładnie roku dowiedział się od syna, że ten chce zostać kierowcą rajdowym. A o pierwszych krokach Romana w motorsporcie zdecydował przypadek. – Nie pamiętam który to był rok, ale zadzwoniłem do Romana rano i powiedziałem, że chcę wybrać nowy samochód. Spytałem, czy chce się wybrać ze mną i zgodził się. Oglądaliśmy starego Jaguara E-type. Jak dojechaliśmy na miejsce powiedziałem Romanowi, żeby poszedł porozmawiać ze sprzedawcą, bo chciałem obejrzeć, obejść samochód dookoła – opowiada nam Henryk Biliński.
– Nie kupiłem tego samochodu, ale jak wracaliśmy, to zauważyłem, że Roman jest w dobrym nastroju. Zapytałem skąd u niego taki nastrój, a on odparł, że „dostaniesz dzisiaj telefon”. Spytałem o co mu chodzi „a bo ja im powiedziałem”, „co ty komu powiedziałeś?” dopytywałem „że ja chcę być kierowcą wyścigowym”. Spytałem go, czemu nigdy nie powiedział mi, że chce być kierowcą. „Nie wiem” odparł tylko.
– Pół godziny później komórka zadzwoniła, odezwał się David Brabham, syn Jacka Brabhama, 3-krotnego mistrza Formuły 1. Powiedział, że chciałby się spotkać w sprawie tego, że Roman chce zostać kierowcą wyścigowym. I tak to się zaczęło – wyjaśnił tata kierowcy zespołu Trident.
Iść śladami Roberta Kubicy. Roman Biliński rozpoczyna przygodę z FRECA
Wielkie emocje i wielkie… pieniądze
Henryk Biliński nie ukrywa, że pasja i kariera syna wiąże się z ogromnymi emocjami, jakie on sam przeżywa. – Ja codziennie płaczę, patrząc na Romana. Te emocje są duże, ale często bardzo różnią się od siebie. Jak on ma zły dzień to widzę, że on się bije w środku, że chciał pojechać lepiej. Z drugiej strony, jak ma fenomenalny dzień, ja chciałbym go wyściskać, a on patrzy na mnie „tato, idź sobie, ja już mam 18 lat”. Dzisiaj rano (w dzień debiutu we FRECA – przyp. red.) jak wstałem to zobaczyłem, że Roman ma bardzo dobry nastrój. Jak widzę go w takim humorze, to wiem, że to będzie dobry dzień. Ale co się stanie za trzy godziny? Nie mam pojęcia – powiedział Biliński senior.
Tata Romana przyznaje, że chciałby mieć taki talent do ścigania się, jak syn, ale zastrzega, że nie zmusza go do niczego i pozwala mu samemu wybrać swoją drogę. – Wyścigi mają duży wpływ na naszą relację. Roman ma talent, którego ja nie mam, choć zawsze chciałem mieć. Jest jednak tutaj wielu ojców, którzy chcą przez syna przeżyć życie jeszcze raz. Ja nigdy nie chciałem tego robić. Jak mi Roman powiedział, że chce być kierowcą wyścigowym, to pomyślałem, że zwariował. Z drugiej strony wielu jest chłopaków co mają 18 lat, stoją na ulicy, nic nie robią – dodał.
Henryk Biliński przyznał, że woli, gdy syn trenuje do wyścigów i poświęca temu swój czas, niż jakby miał „włóczyć się” po nocach po niebezpiecznych miejscach. – Ja znam Romana. On rano wstaje, je obfite śniadanie, potem trzy godziny spędza na siłowni. Później znów je i znów na siłownie. Wiemy wtedy gdzie jest i nie muszę się o niego martwić. On ma duży szacunek do swojej pracy, ale też do rodziny. Ja wolę to, niż martwić się niego – tłumaczy.
Nie da się jednak ukryć, że starty w wyścigach, już na etapie FRECA (jest to kategoria o stopień niższa niż Formuła 3) wymaga dużych nakładów finansowych. – To sporo kosztuje. Ale muszę przyznać, że mam dosyć sponsorów, którzy w tym pomagają. To ułatwia sytuację. Na kolejnych poziomach te pieniądze są coraz większe i tych sponsorów trzeba będzie szukać jeszcze więcej. Przykro to mówić, ale 20 lat temu potrzebowałeś talentu. Teraz potrzebujesz nie tylko talentu, ale też pieniędzy. Musisz mieć pieniądze, kontakty, sponsorów – wyjawia smutną prawdę Henryk Biliński – To jest praca, może nie na cały etat, ale muszę inwestować w to dużo swojego czasu, a przecież w Londynie mam też swoją firmę. Po prostu śpię mniej – pracuję cały dzień, a wieczorami załatwiam transport dla Romana itp. Ale jak wspomniałem, mam swoją firmę i to jest łatwiejsze o tyle, że mogę pójść tam do kogoś i poprosić o pomoc w załatwieniu niektórych spraw. Nie muszę robić wszystkiego sam.
Fascynujący świat pełen niebezpieczeństw
– To jest ciekawy, interesujący świat. Niestety, są w tym dobrzy ludzie, ale także wielu złych. Nie zawsze spotkasz tylko tych dobrych ludzi. Przez te 4-5 lat spotkałem już dużo takich, których interesują tylko pieniądze. Obiecają ci, że wszystko dostaniesz, ale ja używam swojego „nosa” i gdy mam przeczucie, że to nie jest dobry człowiek, to nie robię z nim interesów, chociaż wiem, że przez to straciłem pewnie niejedną dobrą okazję – słyszymy od Henryka Bilińskiego.
Aby to lepiej wyjaśnić tata Romana opowiedział historię, która przydarzyła mu się w kościele. – Dla mnie ważna jest moja religia, mój kościół, to jest dla mnie ważne. Kilka miesięcy temu ktoś do mnie przyszedł w tym samym kościele. To jest mały, polski kościół w Wimbledonie. Podszedł ktoś i się zapytał „czy twój syn jest Roman?” odparłem, że tak „to dlaczego nigdy o nim nie rozmawiasz?” spytał. Ja po prostu nie chcę na każdym kroku obnosić się z tym, że mój syn startuje w wyścigach. A okazało się, że ten człowiek także związany jest z motorsportem. Jeśli kogoś spotkasz w kościele, to od razu masz do takiej osoby większe zaufanie – tłumaczył.
Okazuje się, że także dla Romana znaczenie ma to, jak się czuje w danym środowisku. Zespół Trident nie został przez niego wybrany przypadkowo. Dla jego taty ważne było, aby to syn czuł się jak najlepiej w teamie, którego częścią ma się stać. – Ludzie w Trident są bardzo szczerzy, to dobrzy ludzie. Gdy robiliśmy testy przed FRECA, byliśmy w kilku zespołach. To nie chodziło o to, jak szybko Roman będzie w tych testach jeździł, tylko jak się on po nich czuje. I to on zdecydował, że chce być w Trident. Wtedy zażartował, że dlatego, że we Włoszech jest bardzo dobry makaron, ale chodziło oczywiście o to, że musi się dobrze czuć w zespole. Jak on się dobrze czuje, to daje z siebie to, co najlepsze – tłumaczy nam Henryk Biliński.
Na jaw wyszły nowe fakty o zdrowiu Tomasza Golloba. Pojawił się istotny głos, mistrz wciąż walczy
Wymagające relacje ojca z synem
Henryk Biliński już wcześniej przyznał, że wyścigi mają wpływ na jego relacje z synem. Pewnym wyzwaniem jest także… wiek Romana, który wciąż, jako nastolatek, jest wymagający. – Jeśli ojciec ma syna 18-letniego i może z nim rozmawiać, to już jest sukces! – śmiał się Henryk Biliński. Przyznał on także, że rzadko rozmawiają konkretnie o występach Romana – Jeśli Roman chce ze mną o czymś porozmawiać, to rozmawiamy. Ja nie pytam go o starty, bo on wie, że ja nie mam odpowiedniej wiedzy, by ocenić, czy dobrze pojechał w tym czy innym zakręcie. Ale mamy bardzo dobrą relację, możemy przez cały dzień nie zamienić słowa, ale potem on do mnie zadzwoni z konkretnym tematem i dużo rozmawiamy. Ja nie chcę na niego naciskać, to zależy od niego, ja chcę go tylko wspierać – dodaje.
Trudno uciec od tematu pieniędzy, bowiem te odgrywają ogromną rolę w karierze kierowcy wyścigowego. Tata Romana stara się jednak nie narzucać swojemu synowi żadnej presji związanej z finansami. – To dużo kosztuje, gdy Roman np. wypadnie z toru i wpadnie w kamienie, bo to zawsze są uszkodzenia, ale od pierwszego dnia, gdy zaczął się ścigać, nie rozmawiałem z nim na temat pieniędzy. On wie, że to dużo kosztuje, ale ja nie mówię mu, by prowadził z tego powodu ostrożniej, bo wtedy nie prowadziłby z sercem. On by myślał o pieniądzach, to by go paraliżowało, a to nie o to chodzi – podkreśla wyraźnie Biliński senior.
– Kilka dni temu Roman wjechał w kamienie i dzisiaj (w sobotę – przyp. red.) dostałem fakturę. Powiedziałem sobie jednak, że dzisiaj nie będę tego otwierał, spojrzę dopiero w poniedziałek, bo ja wiem, co tam jest. To jest motorsport! – śmieje się Henryk Biliński – Wolałbym, żeby grał w tenisa, bo to jest tańsze, ale on nie gra w tenisa, jest kierowcą wyścigowym – dodaje z uśmiechem.
Celem na kolejny etap w karierze jest oczywiście kolejna kategoria, czyli Formuła 3, a kolejnym, ostatecznym, jeśli chodzi o sam poziom wyścigowy, jest oczywiście Formuła 1. Tata Romana Bilińskiego podkreśla, że syn nie może się zatrzymywać w rozwoju, jeśli chce dostać się do królowej motorsportu. – Mam nadzieję, że w następnym roku wystartuje w Formule 3, ale już w tym roku zacznie robić testy w F3, bo nie może się zatrzymywać. Jeśli chce dostać się do Formuły 1, to on nie może stać w miejscu. Musi cały czas naciskać, iść do przodu – kończy Henryk Biliński.