"Super Express": - Jakim dzieckiem był Andrzej?
Bożenna Gołota: - Kochanym. Bardzo konsekwentnym, upartym w dążeniu do celu i inteligentnym. Miał kapitalną pamięć. Wystarczyło, że raz coś przeczytał, a już z najdrobniejszymi szczegółami potrafił odtworzyć to w opowieściach. Był też bardzo wrażliwy. Miał swoje zdanie, łatwo się obrażał, kiedy uznał, że ktoś stara mu się narzucić błędną, w jego ocenie, opinię. Kiedyś w szkole coś odpowiedział nauczycielce. Ta wezwała mnie i tak nagadała, że aż się popłakałam. Jak Andrzejek się od niej dowiedział, tal wziął to sobie do serca, że już nigdy nie byłam wzywana do nauczycieli.
- Mama była dumna z syna?
- Byłam i jestem. Bo to tytan pracy. Kiedy założy sobie cel, to zrobi wszystko, żeby go zrealizować. Jestem dumna, że wyrósł na dobrego człowieka. Bo sława i popularność przemijają, a płynąca z serca dobroć zostaje w człowieku na zawsze. Andrzej dla bliskich zrobi wszystko.
- A syn jest dumny z mamy?
- Wierzę, że tak. Utkwiła mi w pamięci sytuacja z "Tańca z gwiazdami". Byłam na trybunach, podczas bodaj piątego odcinka. Kiedy po pięknym tańcu, pokazałam mu, że spisał się koncertowo, widać było, że jest dumny. My nie musimy sobie mówić, że się kochamy. Wystarczy, jak na siebie spojrzymy i wszystko już wiemy.
Polecany artykuł:
- Pamięta pani moment, gdy syn zaczął trenować boks?
- Miał 13 lat. Andrzej był wysoki. Koledzy wchodzili mu pod pachę. Ale nigdy nie był bitny, unikał zapalnych sytuacji. Normalny, spokojny chłopiec. Pewnego razu wróciłam z pracy, patrzę, a Andrzej stoi tyłem na klatce schodowej. Mówię: "Chodź do domu", a on nie odwracając się odpowiada: "Zaraz przyjdę". Podeszłam, wzięłam go za ramiona i odwróciłam. Patrzę, a on ma podbite oko. "Co się stało?" - zapytałam. "Pobiłem się" - odpowiedział, bo Andrzejek nigdy na nikogo nie skarżył. Jak mu się działa krzywda, to zawsze brał wszystko na siebie. Od tamtego wydarzenia minął jakiś czas, gdy do naszego mieszkania zapukali milicjanci i od progu mówią: "Syn pobił kolegę". "Jak to pobił?! Mój syn?!" - nie wierzyłam, ale poszłam do pokoju Andrzeja i spytałam go jak było. "Nie pobiłem. Ja go tylko raz uderzyłem. Zaczepiał mnie, podstawił mi nogę, to wyciągnąłem rękę". Od tamtej pory nigdy już nie miałam z Andrzejem żadnego problemu. Myślę, że ambicja i trochę urażona duma, po tym jak został napadnięty, sprawiła, że Andrzej zdecydował nauczyć się boksować.
- Kiedy pani najbardziej się o niego bała?
- Po walce z Lennoksem Lewisem, na której byłam w Atlantic City. Od wyjścia na ring widzieliśmy z Mariolą, że coś jest z nim nie tak. Wystarczyło na niego spojrzeć, by zorientować się, że ma nienaturalnie spowolnione ruchy, że każde uniesienie ręki, każdy krok sprawiają mu ogromną trudność. Potem okazało się, że z powodu bolącego kolana lekarz dał mu przed pojedynkiem zastrzyk z lidokainy. Lek z krwią dostał się do głowy. Potem już w szatni stracił przytomność. Mógł wtedy umrzeć. Nie wiem, czy to było przypadkowe działanie medyka, czy też... świadome, żeby osłabić Andrzeja. Ale na szczęście Pan Bóg nad nim czuwał. Bo Pan Bóg kocha dobrych ludzi...