Artur Binkowski kończy z walkami po wygranej na FAME 24
Na powrót Artura Binkowskiego od lat czekało wielu kibiców. W kwietniu od jego ostatniej walki z Michałem Cieślakiem minęłoby 11 lat, ale ten licznik został wyzerowany na gali FAME 24. "Biniu" przyjął walkę w specjalnie przygotowanym "basenie" [arenie otoczonej skośnymi ściankami - red.] z 10 lat starszym dziennikarzem Tomaszem Majewskim z redakcji "FightSport". Wszystko zaczęło się od gorącej wymiany zdań w internecie, ale w polu bitwy ćwierćfinalista igrzysk olimpijskich w Sydney (2000) zdeklasował debiutującego przeciwnika.
Przez trzy rundy trwające po 2 minuty Binkowski tak naprawdę bawił się z bezradnym Majewskim, który bardziej niż z rywalem, walczył sam ze sobą. Ostatecznie udało mu się dotrwać do ostatniego gongu, choć w ostatniej rundzie był już karany za obalanie, unikanie i przeciąganie walki. Sędziowie bez zawahania przyznali jednogłośne zwycięstwo "Biniowi", dla którego była to pierwsza wygrana od maja 2007 r. i walki z Toto Mubengą w katowickim Spodku!
Wiele wskazuje na to, że kolejnych już nie będzie. Binkowski nawet przed walką z Majewskim zapowiadał, że to jednorazowy powrót, a zwycięstwo nic nie zmieniło. - Już koniec, koniec, nie ma walki - ogłosił w rozmowie z "Super Expressem".
Podkreślił przy okazji rolę trenerów, którzy trzymali go w ryzach w trakcie przygotowań do FAME 24. - Chodziło o te treningi. Nie chodziło, żeby tam wejść i komuś gonga wypłacić. Jeżeli podchodzisz poważnie do każdej walki, to wiesz, że konkretne treningi się dzieją. Idziemy biegać, to tak żeby ci płuca wyszły. Wchodzimy w sparingi do gymu to tak, żeby to bolało, nie. A trener stoi nad tobą i krzyczy. Jeden i drugi lubią krzyczeć nade mną, ale teraz to już się zmieni - zaznaczył jeszcze raz "Biniu", choć nie zamierza całkowicie rezygnować z treningów. Przyznał, że potrzebuje jakiejś motywacji, a taką mają być prowadzone przez niego treningi w warszawskim klubie.