"Super Express": - Darek, gdzie w tym roku spędzicie święta z rodziną?
Dariusz Michalczewski: - Już od piątku jesteśmy w górach, w okolicach Zakopanego. Wynajęliśmy bardzo fajny dom z całą rodziną Basi. Jest jej siostra, mama, tata, jest też szwagier no i wiadomo dzieciaki. Od parunastu lat nie spędzaliśmy świąt w takim gronie, więc w końcu możemy to sobie powtórzyć. I fajnie, bo ja kocham takie rzeczy, kocham rodzinnie spędzać czas. Pogramy w planszówki, powygłupiamy się, będzie na pewno bardzo sympatycznie.
- Z tego co kojarzę, to chyba na święta zazwyczaj wyjeżdżaliście jednak za granicę, prawda?
- Zgadza się, przez ostatnie 15 lat wyjeżdżaliśmy w góry do Austrii, ale teraz Basia (żona Michalczewskiego, red.) zmieniła zdanie. Ja się cieszę, bo będę mógł pokazać moim dzieciakom polskie góry. Ciekawie, jak je ocenią. Słyszałem, że Zakopane się zmieniło, że jest tam teraz bardzo ładnie, a będziemy blisko, więc na pewno się tam wybierzemy.
- Ciągle jesteś bardzo rozpoznawalną osobą, więc jak w święta ruszysz na Krupówki, to stawiam, że będziesz tylko robić sobie zdjęcia z fanami.
- Tak może być, ten miś z Krupówek pewnie splajtuje (śmiech).
- A bez której potrawy Tygrys nie wyobraża sobie wigilijnej kolacji?
- Zdecydowanie karp w galarecie. Pozostałe danie też są oczywiście bardzo dobre, ale ten karp to moja ulubiona potrawa. Nie jem go często, praktycznie raz do roku i od zawsze święta - jeśli chodzi o jedzenie - kojarzą mi się właśnie z tym daniem.
Takim ojcem jest Dariusz Michalczewski. Nie dowierzał, gdy mu to mówili! Nawet twardziel się rozklei
- Ty lubisz dawać prezenty czy raczej je otrzymywać?
- Lubię dawać, ale to i tak wszystko organizuje moja Basia. Gdyby mnie ktoś zapytał, komu co kupić, to bym nie wiedział. Zresztą nie potrafię robić niespodzianek. Basia mnie tego oduczyła, bo czasami sprawiałem jej naprawdę drogie niespodzianki, ale kompletnie nietrafione, a u Basi to nie przechodzi (śmiech). Reasumując, ja jestem tym Mikołajem, który organizuje kasę.
- A jest jakiś jeden prezent, który kiedyś dostałeś i do dziś o nim pamiętasz?
- Najbardziej cieszyłem się, jak dostałem kij hokejowy. Nie umiałem wtedy jeździć na łyżwach, zresztą do dziś nie potrafię, ale jakoś ten kij zapadł mi w głowie. Może dlatego, że zazwyczaj dostawałem rzeczy potrzebne do ubrania czy buty, a nie zabawki, więc pewnie dlatego tak o tym kiju pamiętam. A teraz to co innego. W góry pojechał z nami cały samochód prezentów, Basia zrobiła naprawdę grubego Mikołaja.
- Od dawna jesteś na sportowej emeryturze, ale na nudę nie narzekasz. Ten powoli kończący się rok był bardzo pracowity?
- Bardzo. Mocno udzielam się charytatywnie, jestem dosłownie wszędzie. Ale robię to, bo czuję w sobie, że chcę to robić. Jestem takim człowiekiem, że ciężko mi odmówić, gdy ktoś zaprasza. Dlatego spotykam się z chorymi dzieciakami, z trudnymi dzieciakami, do tego spotykam się z moim fanami. Ostatnio zrobiliśmy trening dla 150 dzieci, wcześniej byliśmy kilka razy na chirurgii i onkologii dziecięcej, w domach dziecka, także cały czas coś się dzieje. Może nie są to bardzo spektakularne rzeczy, ale sprawiają, że mi serce rośnie.
- To czego ci życzyć? Chyba zdrowia, bo resztę masz.
- Żebym ja był zdrowy i moja żona miała dobrą pracę. Musiałem coś powiedzieć, nie mogłem się powstrzymać (śmiech). A tak na poważnie, to jak zaznaczyłeś - mam wszystko, a co do zdrowia to odpukać, ale na razie jestem zdrowy, dzieci są zdrowe, cała rodzina jest zdrowa. Naprawdę, nie musi być lepiej, żeby tylko nie było gorzej.