- Tę walkę zadedykowałeś Jerzemu Kulejowi, który zmarł w Polsce w dniu twojego pojedynku...
- Tak, mój najważniejszy pojedynek zadedykowałem panu Jerzemu, który był dla mnie wzorem. Miałem zaszczyt spotkać go jeszcze w Polsce. Wręczył mi wtedy medal na zawodach. Był miłym człowiekiem. Emanowało z niego ojcowskie ciepło.
- Niektórzy mówią, że wygrana nad Glenem nie jest wielkim sukcesem, bo to już dziadek w boksie..
- (śmiech) Ludzie zawsze będą gadać. A kanapowym krytykom boksu proponuję ruszyć się i samemu zawalczyć. Dopiero wtedy będą mogli coś powiedzieć o tej dyscyplinie.
- Po tej walce masz trochę zadrapań, bardzo bolą?
- Boli mnie całe ciało, ale po dziesięciorundowej bijatyce to normalne. Glen zadawał mocne ciosy, jednak jestem coraz bardziej odporny i szczękę mam coraz twardszą.
- Nie udało ci się jednak znokautować legendarnego rywala...
- Gdyby nasza walka miała 12 rund, to posłałbym go na deski.
- Co dalej?
- Marzę o pasie mistrza świata i Glen otworzył mi do niego drogę.
- Jak uczciłeś wygraną?
- Bawiliśmy się w klubie prawie do białego rana.
- Zawsze po walce całujesz swoją dziewczynę Justynę...
- Ten pocałunek jest nagrodą za zwycięstwo. Przed walką zachowujemy absolutną wstrzemięźliwość (śmiech). Tylko raz złamałem tę zasadę i zapłaciłem za to przegraną. Więcej to się nie powtórzy.