Pojedynek na gali w Rydze był jednym z najważniejszych w ostatnich latach w polskim boksie. Głowacki, który niedawno dowiedział się, że został pełnoprawnym mistrzem federacji WBO, miał szansę na awans do finału turnieju WBSS. Na jego drodze 34-letni Briedis. Łotewski pięściarz jest bohaterem narodowym w swoim kraju, ale po tym co stało się w sobotni wieczór wielu postronnych kibiców straciło do niego szacunek.
W połowie drugiej rundy doszło do klinczu. Polak w ferworze walki uderzył rywala w tył głowy, ale nie usprawiedliwia to skandalicznego zachowania Briedisa, który odpłacił się Głowackiemu ciosem z łokcia. Zawodnik z Wałcza padł na deski trzymając się za szczękę. Wydawało się, że walka zakończy się dyskwalifikacją, ale sędzia ringowy, Robert Byrd, nakazał walczyć dalej.
Po całej sytuacji "Główka" poszedł do ataku, ale nadział się na kontrę i wylądował na deskach. Drugi raz liczony był... kilkanaście sekund po końcowym gongu w drugiej rundzie. Słyszał go każdy, oprócz sędziego. Briedis w trzeciej rundzie kolejny raz posłał Głowackiego na deski i Byrd przerwał pojedynek. Polak do tej pory nie może uwierzyć w to co się stało.
- A jak mam się czuć po czymś takim? Kiepsko jest, naprawdę kiepsko. I smutno, bo nie tak miało być. Wkurzyłem się na całą sytuację - powiedział w wywiadzie z "Przeglądem Sportowym" pięściarz. - Po tym uderzeniu łokciem przez Briedisa było mi bardzo trudno. Między rundami strasznie piszczało mi w uszach, a później już nie pamiętam, co się działo. Szczęka zresztą ciągle mnie boli jak cholera. Nie mogę się śmiać, zresztą nie ma też powodu. Nie jestem w stanie szeroko otworzyć ust ani też nawet normalnie rozmawiać - dodał.
Głowacki stawia sprawia sprawę jasno. Chce rewanżu z Briedisem. - Nie będę miał żadnych pretensji do Briedisa, jeśli wygra cały turniej World Boxing Super Series, a później da mi rewanż. Chcę go bardzo, potrzebuję to wszystko wyjaśnić, bo po tej walce niczego nie wiadomo - powiedział bokser.