"Super Express": - Jak poznałeś swoją żonę Ewę? To była miłość od pierwszego wejrzenia?
Mamed Khalidov: - Tak, bo na początku mnie pobiła (śmiech). A serio mówiąc, poznaliśmy się w klubie na bilardzie. Ewa była znajomą moich znajomych i chyba jej się spodobałem. Potem zaczęliśmy spotykać się sami i się nade mną zlitowała (śmiech). Teraz mamy czteroletniego synka Kerima, jesteśmy szczęśliwi.
- Pozwolisz mu trenować MMA?
- Jeśli będzie chciał. Na razie często odwiedza mnie na treningach, szaleje wtedy strasznie, biega po sali.
- Pamiętasz jeszcze, jak trafiłeś do Polski?
- Miałem 17 lat, w Czeczenii po wojnie nie było warunków, żeby się rozwijać. Mogłem wyemigrować do Włoch, Egiptu lub Polski. Wybrałem Polskę, bo była najbliżej. Początki były ciężkie. Nigdy wcześniej nie byłem za granicą. Trafiłem do obcego kraju, obcej kultury, nie znałem języka. Tęskniłem za ojczyzną, przez pierwszy rok strasznie to przeżywałem.
- To w Olsztynie zacząłeś trenować MMA?
- Od 12. roku życia uczyłem się karate, potem taekwondo i zapasów. Sporty walki na Kaukazie są mocno rozwinięte, bo tam ciągle toczyły się wojny między plemionami, republikami. A kiedy skończyłem studia, powstał klub Arrachion MMA Olsztyn. Tam zacząłem trenować na serio, dzień w dzień.
- Wiele osób uważa, że MMA to brutalna, prymitywna walka bez zasad.
- MMA jest najbardziej zbliżone do realnej walki, ale tu też są zasady. Słyszałem tylko o jednym przypadku śmiertelnym, ale dotyczył gościa, który podrobił badania i okazało się, że miał padaczkę.
- Ból w MMA jest jednak większy niż w innych dyscyplinach.
- Walka z bólem to kwestia charakteru. Najbardziej bolą nie kontuzje, a to, gdy przez trzy miesiące katujesz się na treningu, a potem ten wysiłek niweczysz, przegrywając w 5 minut. Kiedyś walczyłem ze złamanym palcem. Nie czułem jednak bólu, pewnie dzięki adrenalinie, zobaczyłem tylko, że wystaje mi kość. Nastawiłem więc palec i wygrałem.
- Jesteś Polakiem czy Czeczenem?
- Czeczenem będę zawsze, jednak... nie ma takiego państwa jak Czeczenia. Mam polskie obywatelstwo, więc jestem też Polakiem. Jest mi tu dobrze, znalazłem tu swoją życiową przystań. Ale czasem odwiedzam też rodzinne strony. Ostatnio w Groznym spotkała mnie spora niespodzianka, bo... ludzie zaczepiali mnie na ulicy, chcieli robić ze mną zdjęcia. W Polsce już przywykłem do zainteresowania kibiców.