Pogrzeb Kuleja. Zmarł JERZY KULEJ - najwybitniejszy polski bokser. Żegnaj Mistrzu

2012-07-17 15:34

Do końca walczył o życie - ambitnie, na przekór wszystkiemu, bohatersko. Zupełnie jak w ringu. Do samego końca miał w sobie chęć życia. Niestety, Jerzy Kulej zmarł w Warszawie. Miał 71 lat. Problemy ze zdrowiem złotego medalisty igrzysk olimpijskich w Tokio (1964 rok) i Meksyku (1968 rok) rozpoczęły się w grudniu. Bokser zasłabł na benefisie aktora Daniela Olbrychskiego.

Gdyby nie obecny na sali lekarz Adam Torbicki, mogło dojść do tragedii, gdyż u Kuleja na kilka chwil ustała praca serca. Po rozległym zawale przez tydzień utrzymywano go w stanie śpiączki.

Gdy wrócił do żywych, przechodził żmudną rehabilitację. Z trudem przychodziło mu mówienie, poruszał się powoli, a zawsze była przy nim ukochana Alusia. Lekarze byli jednak zaskoczeni postępami, jakie czynił.

Załamanie przyszło dziesięć dni temu. Osłabiony organizm z trudem przyjmował kolejne porcje leków. Podwyższona temperatura, stany zapalne - Kulej ponownie trafił do szpitala. Wtedy nastąpiło załamanie. Kilka dni temu Kuleja odwiedził kanonik Mirosław Mikulski, znany duszpasterz sportowców.

Bokser wyspowiadał się, przyjął Komunię Świętą. - Panie Jurku, miejsce w niebie przy stoliku z Papą Stammem już na pana czeka, ale niech się pan tam nie spieszy, bo jeszcze ma pan dużo do zrobienia - mówił słabnącemu pięściarzowi Mikulski.

Dziś Jerzy Kulej patrzy już na nas z nieba, wspólnie ze swoim mentorem Feliksem Stammem. Żegnaj Mistrzu.

Andrzej Kostyra: Żegnaj, przyjacielu

Gdy wyjeżdżałem na krótki urlop i rozmawiałem pięć dni temu z Jurkiem, pożegnaliśmy się słowami: Jurek, jak wrócę, to spotkamy się i pogadamy. Niestety, nie było nam to dane.

Pan Bóg wezwał Jurka do siebie. Stoczył na amatorskich ringach 348 walk - 317 wygrał, 25 przegrał, 6 zremisował. Tę 349 walkę niestety Jurek przegrał, ale ostatnio tak się męczył, był taki osłabiony, że wydaje mi się, iż on się już teraz cieszy w niebie z Papą Stammem i patrzy z góry.

To chyba lepiej, że tak się stało, niż miałby się dłużej męczyć. Gdy odwiedziłem go ostatnio w szpitalu przy Banacha, wracałem do domu załamany. Nastąpiło gwałtowne pogorszenie jego stanu zdrowia.

Prosił mnie: - Andrzejku, zabierz mnie z tego szpitala, chcę do domu. I trafił tam. Najpierw do domu na Białołęce, a teraz do domu Pana, z którym pogodził się w ostatnich miesiącach swojego życia.

Nasi Partnerzy polecają