Dla Szeremety porażka z Gołowkinem była pierwszą w karierze. Polak był bez szans w starciu z mistrzem świata federacji IBF w wadze średniej - na deskach leżał w 1., 2., 4. i 7. rundzie. Pokazał jednak ogromne serce do walki i niezwykły charakter. Chciał walczyć dalej, ale sędzie nie dopuścił go do 8. starcia.
To będzie noc potężnych ciosów! Kownacki ma wrócić na wielkiej gali w Las Vegas
Szeremeta przegrał, ale zarobił ogromne pieniądze. I w starciu z Munguią będzie podobnie. Polak, który bez chwili zawahania zgłosił się na zastępstwo za Sulęckiego, może liczyć na wypłatę w okolicach 300 tysięcy dolarów.
- Bardzo się cieszę, że do tej walki dojdzie. Mam swoje lata, jestem już 20 lat w tym biznesie. Najlepsze lata są teraz. Dużo ludzi będzie gadać, że nie mam szans, że niepotrzebnie, że za szybko, że to skok na kasę. Po części jednak decyzja była przemyślana pod kątem kasy. Pieniądze są ogromne! Na taką kasę musiałbym pracować w Białymstoku z 20 lat! - przyznał w rozmowie z "Super Expressem".
- Ja oprócz boksowania nie mam fachu. Trudno byłoby znaleźć dobrą pracę, więc boks jest jedyną moją opcją zarobku. Cieszy mnie fakt, że po 20 latach trenowania w końcu przychodzą propozycje wielkich walk i wielkich pieniędzy. To jest nagroda za te lata męczarni, bo boks jest bardzo ciężkim sportem. Chcę żyć swoim życiem, robię to, na co ja mam ochotę. Do odważnych świat należy - dodał.
Szeremeta kilkanaście ostatnich dni spędził we włoskim Rimini, sparując z Matteo Signanim. Teraz trenuje w Warszawie, a wylot do USA zaplanowany jest tydzień przed walką. W narożniku Szeremety stanie Jerzy Baraniecki.