Dla Kamila Szeremety pojedynek z niekwestionowaną legendą pięściarstwa był jak dar z niebios. Na spełnienie swojego marzenia i walkę z Giennadijem Gołowkinem musiał jednak poczekać, a wpływ na to miała rzecz jasna pandemia koronawirusa. Panowie ostatecznie skrzyżowali rękawice pod koniec grudnia, ale ich pojedynek nie podbije bokserskiej historii.
Bo mistrz miał od początku nieprawdopodobną przewagę nad swoim rywalem. Choć Szeremeta starał się zaatakować, to Gołowkin bez większych problemów uciekał przed jego ciosami. A kontrataki były nieprawdopodobnie niebezpieczne. Potwierdziło się to już w pierwszej rundzie, kiedy to równo z gongiem Kazach posłał Polaka na deski potężnym lewym sierpowym.
Historia powtórzyła się i w drugim starciu, kiedy to na kilkanaście sekund przed końcem rundy na uchu Szeremety wylądował mocny prawy. Już wtedy było wiadome, że sytuacja Polaka była fatalna. A z minuty na minutę pogarszała się. Gołowkin wyglądał jak na sparingu. Systematycznie rozbijał przeciwnika i po twarzy Szeremety widać było, że starcie może zakończyć się w każdej chwili.
W czwartej rundzie reprezentant Polski po raz trzeci wylądował na deskach. Już wówczas sędzia dopytywał pięściarza, czy chce walczyć dalej, ale Szeremeta ani myślał się poddać. Heroizmu i chartu ducha na pewno nie można mu odmówić. Ale to było zbyt mało, aby przeciwstawić się strasznej sile GGG. Gdy pod koniec siódmej rundy Polak znów wylądował na deskach, sędzia zdecydował się nie dopuścić do ósmego starcia. Tym samym Gołowkin po raz 21. obronił mistrzowski pas, co jest absolutnym rekordem.