Rzeczywiście "Szpila" wraca jako zwycięzca, ale nędzny styl, w jakim wygrał, pokazuje, że przed nim jeszcze morze pracy. W pierwszej rundzie Artur rzucił się do chaotycznego ataku. Tak się w nim jednak zagubił, że przewrócił się i był liczony po ciosie, którego... nie było.
W drugiej rundzie było jeszcze dziwniej. Polak zaatakował i rywal padł... bez ciosu. Może został lekko zahaczony w czoło, ale nie to było powodem wyliczenia go do dziesięciu, lecz zmęczenie. Grubas miał bowiem kondycji tylko na 3 minuty.
Po walce Szpilka był niezadowolony z walki. - To był najgorszy pojedynek w mej karierze - przyznał nam. - Ale człowiek uczy się na błędach - dodał. - Jeszcze nie walczyłem z tak ciężkim przeciwnikiem, było to dla mnie nowe doświadczenie.
Po walce Artur trochę poświętował zwycięstwo. - A jutro jadę na zakupy. Może kupię mojej dziewczynie Kamili jakąś ładną bieliznę - zdradził "Super Expressowi".
Następną walkę Szpilka stoczy w lutym na gali w Las Vegas. W tej stolicy hazardu i boksu nie wypada, żeby był w tak słabej formie jak wczoraj w indiańskim kasynie Mohegan Sun. - Teraz wracam do Polski, w środę przejdę operację ręki - mówił.
"Szpila" był pod wrażeniem polskich kibiców, którzy przyjechali go dopingować do Uncasville. - Byli niesamowici, bardzo mnie wspierają, dla nich warto walczyć. Arena tonęła w polskich flagach i szalikach, kibice ciągle chcieli robić sobie ze mną pamiątkowe zdjęcia - opowiada nam Artur Szpilka, który wyrasta na idola amerykańskiej Polonii.