Binkowski niespełna dwa lata temu wrócił z Kanady do Polski. Nie miał za co żyć, stołował się w jadłodajni dla ubogich prowadzonej przez braci kapucynów, a spał pod Pałacem Kultury i Nauki wraz z innymi bezdomnymi. W kolejnych miesiącach jeździł po kraju, pracował (m.in. na budowie w Szczecinie), ale od jakiegoś czasu ponownie rezyduje w Warszawie. To właśnie w stolicy przygotowuje się do zaplanowanej na 8 lutego walki na gali Fame.
- Przywykłem do pytania, że jak to może być, że taka postać - olimpijczyk i aktor z "Cinderella Man" - mógł tu trafić. Moje dni wyglądają tu bardzo ciekawie. Słyszę mnóstwo przeróżnych, ciekawych opowieści od ludzi poturbowanych życiem - opowiadał nam w maju 2023 roku, gdy odnaleźliśmy go na ulicach Warszawy.
Artur Binkowski zarobił 460 tysięcy złotych za rolę u boku Russella Crowe'a
Teraz sytuacja finansowa Binkowskiego mocno się poprawi. "Orzeł Biały" zdradził, że Fame płaci bardzo dobrze, ale część kasy za walkę z Majewskim były pięściarz przeznaczy dla dzieciaków z biduli i ośrodków wychowawczych. - Kilka tysięcy tu, kilka tam, bo trzeba pomagać, czego sam doświadczyłem po powrocie do ojczyzny. Cała Polska mnie wtedy wspierała, były różne zbiórki, ale ludzie podchodzili też do mnie na ulicy i dawali banknoty czy kupowali coś do jedzenia. Dziękuje wam za to - przyznał w rozmowie z Kostyrą.
W tej samej rozmowie panowie poruszyli także temat roli we wspomnianym filmie u boku Crowe'a. - Za jednominutowy występ dostałem 120 tysięcy dolarów kanadyjskich na czeku plus na boku jeszcze dodatkowe 45 tysięcy. To była moja najwyższa wypłata w życiu - powiedział Binkowski. Przeliczając na złotówki, "Biniu" zarobił wtedy ponad 460 tysięcy złotych. Jak za epizod, kwota robi duże wrażenie.