Leciał, leciał i leciał...
Wojciech Fortuna (Sapporo 1972)
Początkowo nie było dla niego miejsca w olimpijskiej reprezentacji, chociaż był najlepszy z Polaków w Turnieju Czterech Skoczni. Ale zdaniem działaczy brakowało mu rutyny. O jego miejsce skutecznie upomnieli się dziennikarze z redaktorem Marianem Matzenauerem na czele. Władysław Komar kazał mu jechać po złoto, a siostra Helena Warszawska wręczyła grosik, prosząc, aby zamienił go na złoty medal. I zamienił!
W pierwszym konkursie, na średniej skoczni Miyanomori, Fortuna zajął 6. miejsce. Tydzień później, na dużej skoczni, palnął w pierwszej serii 111 m, bijąc rekord Okurayamy. Wyszedł w powietrze pół metra wyżej niż zwykle, złapał podmuch wiatru i wykorzystał go w mistrzowski sposób. Jak krzyczał Bohdan Tomaszewski: "...leciał, leciał i leciał, jakby wbrew prawu ciążenia". I chociaż spaprał drugi skok (tylko 87,5 m) wygrał z przewagą 0,1 pkt (!) nad Szwajcarem Steinerem.
Za złoty medal dostał nagrodę 200 dol., choć... pokwitował 450. Resztę wziął wiceminister sportu.
Zaczęło się od bólu głowy.
Kamil Stoch (Soczi 2014)
W noc poprzedzającą pierwszy start, na skoczni normalnej, niespełna 27-letni Kamil Stoch miał podwyższoną temperaturę i odczuwał ból głowy. W konkursie skakał jednak jak młody bóg, ubrany w kask z biało-czerwoną szachownicą polskiego lotnictwa. W pierwszej serii skoczył 105,5 m, w drugiej - 103,5 m. Takie odległości były nieosiągalne dla rywali.
Kilka dni później Kamil upadł na zeskok podczas treningu na dużej skoczni. Wyglądało to bardzo groźnie. Okazało się, że doszło do skręcenia i stłuczenia lewego stawu łokciowego. Łokieć został częściowo unieruchomiony, a Kamil znów skakał cudownie. Zdobył drugie złoto, o 1,3 pkt przed 41-letnim Japończykiem Noriakim Kasaim.
Za dwa złote krążki otrzymał od PKOl 240 tys. zł, od ministra sportu i od PZN po kilkadziesiąt tysięcy, a od kibiców - tytuł Sportowca Roku 2014 w Polsce.
Pierwsze podium.
Franciszek Groń-Gąsienica (Cortina d'Ampezzo 1956)
To był już siódmy polski start w zimowych IO, a po stronie medali wciąż pozostawało zero. Ten pierwszy medal zdobył 24-letni Franciszek Groń-Gąsienica w kombinacji klasycznej. Władze sportowe nie chciały go wysłać do Cortiny, ale pomogło ultimatum trenera Orlewicza. Na skoczni w Cortinie przeskakiwał rywali na treningach. Ale w pierwszym skoku konkursowym zaliczył upadek i przed biegiem na 15 km zajmował 9. pozycję. Na trasie wyprzedzał konkurentów, ale 2 km przed metą wpadł w śnieg obok trasy, gdy za zjeździe przewrócił się przed nim jeden z nich. Pozbierał się i pognał do mety, zdobywając pierwszy medal dla Polski. Brązowy, który smakował tak jak złoty.
Złoto ze złamaną stopą.
Justyna Kowalczyk (Soczi 2014)
Przed olimpijskim biegiem na 10 km stylem klasycznym prześwietlenie RTG wykazało złamanie trzonu piątej kości śródstopia lewej nogi. Justyna Kowalczyk nie przyjęła tego jak wyroku, tylko jak wyzwanie. Pod kontrolą dr Stanisława Szymanika zdusiła ból środkami farmakologicznymi, specjalnymi wkładkami w bucie i zabiegami fizjoterapeutycznymi. "Albo wygram, albo będę dwudziesta Mam to w nosie" - zadeklarowała przed startem.
I poszła jak burza. Na każdym punkcie kontroli miała najlepszy czas. Na mecie jej przewaga nad Szwedką Charlotte Kallą wyniosła aż 18,4 s. W ten sposób królowa nart zdobyła piąty olimpijski medal i stała się najbardziej utytułowanym "zimowym" olimpijczykiem w historii polskiego sportu.
Strażak na lodzie...
Zbigniew Bródka (Soczi 2014)
Na co dzień Zbigniew Bródka z Domaniewic pod Łowiczem jest strażakiem. O jego zwycięstwie w łyżwiarskim biegu na dystansie 1500 m zadecydowały trzy tysięczne sekundy, czyli 4 cm. Tyle wyniosła jego przewaga nad Holendrem Koenem Verweijem, który nie potrafił pogodzić się z porażką.
Polscy panczeniści wywalczyli w Soczi aż trzy medale: obok złota Bródki, jeszcze srebro drużyny kobiecej i brąz drużyny męskiej z Bródką w składzie. Prosili, aby za ich sukcesem poszła budowa hali lodowej w Polsce. Udało się to dopiero przed obecnym sezonem olimpijskim (powstała w Tomaszowie Mazowieckim).
Upadek na ostatnim zakręcie.
Elwira Seroczyńska (Squaw Valley 1960)
Najpierw był wielki sukces: polskie panczenistki wywalczyły dublet medali na dystansie 1500 m: Elwira Seroczyńska srebro, a Helena Pilejczyk - brąz. A potem zapowiadał się sukces jeszcze większy. 29-letnia Seroczyńska była wśród faworytek biegu na 1000 m. Wystartowała doskonale, już po najgroźniejszych rywalkach. Kolejne międzyczasy miała lepsze od nich. "Jedziesz po złoty!" - krzyknął do niej rozemocjonowany trener Kazimierz Kalbarczyk, gdy do mety miała 150 m i wchodziła w ostatni zakręt. Starała się jechać jak najbliżej linii dzielącej tory jazdy i przed wyjściem na prostą lewą łyżwą zahaczyła zlodowaciałą linię. Potknęła się i wypadła poza tor. Biegu nie ukończyła.
"Skok życia" z okna więzienia...
Stanisław Marusarz (Ga-Pa 1936)
Przed II wojną światową ustanowił rekord świata w skoku na nartach (87,5 m) i był jednym z faworytów olimpijskiego konkursu skoków w Ga-Pa. Ale przed wyjazdem do Niemiec dopadła go silna grypa. Lekarz zalecił mu zapomnieć o startach. Stanisław Marusarz jednak wystartował, zajął siódme miejsce w kombinacji klasycznej i piąte w konkursie skoków.
Skok życia wykonał jednak nie na śniegu. Wyskoczył z okna krakowskiego więzienia gestapo na ul. Montelupich. Schwytany jako kurier tatrzański został skazany na śmierć za działalność konspiracyjną. Wraz ze współwięźniem uciekli 2 lipca 1940 r. Uniknęli losu Janusza Kusocińskiego rozstrzelanego 11 dni wcześniej pod Warszawą.
Złamana narta.
Józef Gąsienica (Grenoble 1968)
Przed igrzyskami 1968 był liderem światowego rankingu w kombinacji klasycznej. Po skokach w olimpijskim konkursie Józef Gąsienica z zakopiańskiego osiedla Cyrhla zajmował co prawda dopiero 8. pozycję, ale był specjalistą narciarskiego biegu. Na trasie biegu na 18 km wyprzedził prowadzącego po skokach Franza Kellera z RFN. Jechał po złoty lub srebrny medal, gdy tuż za połową trasy na zjeździe uderzył prawą nartą w śnieżną bandę. Narta się złamała. Stojący obok radzieccy biatloniści nie pomogli Polakowi. Kontynuował więc zjazd na jednej narcie, aż austriacki trener dał mu deskę. Nie była ona jednak nasmarowana. Spadł na szóste miejsce. A mógł zostać pierwszym w Polsce "zimowym" mistrzem olimpijskim.
Hokeiści tuż obok podium...
(Lake Placid 1932)
Czwarte miejsce na IO brzmi dumnie. Nigdy polscy hokeiści nie uplasowali się tak wysoko w olimpijskim turnieju. A jednak ta najwyższa w historii lokata była czymś gorzkim. W igrzyskach w Lake Placid wystartowały bowiem tylko cztery zespoły i Polacy byli ostatni.
W dobie kryzysu gospodarczego PKOl nie chciał sfinansować wyjazdu zimowej reprezentacji za ocean. Dzięki mocnemu wsparciu finansowemu Polonii amerykańskiej wysłano 5 narciarzy i 11 hokeistów. Ci ostatni przegrali wszystkie sześć meczów: z mistrzem olimpijskim, Kanadą 0:9 i 0:10, z USA 1:4 i 0:5, z Niemcami 1:2 i 1:4. Bilans goli 3-34.
Barszcz z pasztecikami...
Jarosław Morawiecki (Calgary 1988)
Polska drużyna hokejowa szła jak burza w olimpijskim turnieju. Zaledwie 0:1 przegrała z gospodarzami igrzysk, ekipą Kanady, w której grało ośmiu zawodników NHL. Zremisowała 1:1 z mistrzami świata, Szwedami, a potem pokonała 6:2 Francuzów. Przed kolejnym spotkaniem jak grom z jasnego nieba spadła na zawodników wiadomość, że napastnik Jarosław Morawiecki, który zdobył bramki w obu poprzednich meczach, ma podwyższony ponad normę poziom testosteronu. Wynik zweryfikowano na walkower 0:2, a przygnębiona drużyna przegrała pozostałe trzy mecze i zajęła 10. lokatę.
Do legendy przeszły wyjaśnienia Morawieckiego, który twierdził, że doping mógł być w barszczu z pasztecikami, który podano na spotkaniu z Polonią kanadyjską dzień przed meczem. Po odbyciu 18-miesięcznej kary ponownie wpadł na testosteronie w styczniu 1990 r. Po dwóch latach wrócił na lodowisko.
Pjongczang 2018: Polscy biathloniści, czyli tęsknota za Tomaszem Sikorą i żeńska nadzieja