– Mówił pan, że na ostatnią wyprawę nie trzeba było zabierać dużo sprzętu. Niedużo czyli ile?
– 350 kilogramów. To i tak jednak oznaczało długie pakowanie i konieczność korzystania z 20 osób, które pomagały na miejscu w dostarczeniu ładunku do bazy. Ale to faktycznie była w sumie mała wyprawa w pięciu, a więc i mniejszy bagaż, tym bardziej że sporo mamy rzeczy z lżejszych materiałów kompozytowych, no i połowę zajmuje sprzęt filmowy.
– Wspinaliście się z Jędrzejem Baranowskim. Jak wygląda współpraca w duecie?
– Działanie w zespole to najbezpieczniejsza forma. Możemy się asekurować nawzajem i to największa wartość. Oczywiście da się realizować pewne cele samodzielnie, ale do tego trzeba olbrzymiego doświadczenia. Poza tym fajnie jest dzielić pasję z przyjacielem, którego zna się od lat.
Niebywały wyczyn Andrzeja Bargiela! Zdobył szczyt jako pierwszy i zjechał z niego na nartach
– Zdarzają się momenty niebezpieczne?
– Ograniczanie ryzyka jest najważniejsze. Trzeba obserwować pogodę, opady, wiatr, zmiany temperatur i wybrać momenty, w których można działać na ścianie. Zbocza są bardzo strome, duże jest zagrożenie lawinowe. Musimy umieć poruszać się w terenie lodowcowym, przy dużych szczelinach. I nie mamy wielkiej znajomości ściany, przyjeżdżamy i na bieżąco działamy, wybierając optymalną drogę wspinaczki.
– Który etap wyprawy jest najtrudniejszy?
– Logistyka jest skomplikowana. No i samo wyjście na atak szczytowy też nie należy do łatwych, bo zwykle jest bardzo wcześnie, na przykład druga w nocy, a tu trzeba się ubrać, spakować, zjeść, nawodnić się, co w warunkach wysokich gór jest trudne, bo ma się tam mniej energii niż na dole.