- To była zarazem kwalifikacja do wypraw himalajskich i test zachowania - mówi „Super Expressowi” kierownik tamtej wyprawy. - Dla Kacpra Tekielego była to bodajże druga wyprawa w góry najwyższe. Trudna wyprawa, bo tylko kilka osób w historii zdobyło ten wierzchołek. On i koledzy wycofali się około 100 czy 150 metrów przed wierzchołkiem. Zachowali się odpowiedzialnie w sytuacji fatalnej pogody i złych oznak zdrowotnych.
Góry najwyższe nie stały się głównym wyborem wspinacza rodem z Gdańska.
- Jego próby na ośmiotysięcznikach kończyły się wypadkami partnerów i jego udziałem w akcjach ratowniczych, na szczęście bez ofiar śmiertelnych - mówi nasz rozmówca. - Może dlatego wybrał wspinaczkę w Europie.
Prezes Fundacji Wspierania Alpinizmu Polskiego im. Kukuczki zapamiętał dobrze usposobienie młodszego kolegi:
- Wyróżniał go optymizm. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. A tryskająca energia udzielała się grupie. Ale przede wszystkim był bardzo dobrym wspinaczem i miał bardzo cenne osiągnięcia. Pociągały go ekstremalne trudności, ale starał się je minimalizować. A kiedy już założył rodzinę, ograniczał ryzyko.
Nie był ponoć wielkim ryzykiem plan zdobycia 82 alpejskich 4-tysięczników w ciągu jednego sezonu.
- Śmiertelny wypadek zdarzył się na szczycie, który jest raczej celem turystyki, nie wymaga specjalnych umiejętności alpinistycznych. Wygląda na to, że był to pech, że Kacper podciął nartami „deskę” lodu i śniegu. A cały jego plan był wyzwaniem raczej kondycyjno-wydolnościowym, a nie alpinistycznym. Chciał zdobyć „koronę Alp” przemieszczając się pomiędzy szczytami rowerem i na nartach. Chciał pobić alpejski rekord [od roku 2015 należy on do Szwajcara Ueli Stecka – 61 dni]. W jego wieku i z tym, jak przykładał się do treningu fizycznego i mentalnego, mógł z pewnością osiągnąć jeszcze bardzo wiele…