We wtorek wyszło na jaw, że Justyna Kowalczyk na poczatku maja przeszła klasyczne załamanie nerwowe, a od ponad roku zmaga się z depresją. W rozmowie z Pawłem Wilkowiczem z "Gazety Wyborczej", zdradziła powody takiego stanu. Fakty są przerażające...
Zobacz także: Wesprzyj Justynę Kowalczyk. Złóż jej życzenia
- Trzy ostatnie lata mojego życia okazały się kłamstwem. Zawiodłam się bardzo. Na początku maja przeżyłam klasyczne załamanie nerwowe. Teraz może być już tylko lepiej.
- Wyjaśnisz, o co chodzi?
- O uczucia, o poronienie sprzed roku - czytamy we fragmencie rozmowy.
Niedawno wielką falę spekulacji wywołał wpis Justyny Kowalczyk na Facebooku, w którym napisała "Straciłam Dzieciątko". Media sugerowały, że chodzi jedynie o.. psa. Na Kowalczyk posypały się gromy. Fani atakowali ją za bezmyślność i próbę wywołania skandalu. Jak się teraz okazuje, przekaz był jasny i prosty.
- Napisałam najprostszymi słowami na świecie: straciłam Dzieciątko - przyznała Kowalczyk na łamach "Gazety Wyborczej". - Tak, żeby nie było żadnych wątpliwości. Nie wiem, jak można było pomyśleć, że chodziło o psa. Ja nawet rybki w akwarium nigdy nie miałam, bo wychowałam się na wsi, gdzie się zwierząt w domu raczej nie trzyma. Piesek, którego niedawno podarował mi brat, żebym miała się kim zająć, jest moim pierwszym. Tak, byłam w ciąży, poroniłam rok temu w maju, na obozie treningowym. Na samym początku obozu. Właśnie wtedy, gdy się szykowałam do wyprostowania swoich ścieżek. Wiadomo, że gdybym donosiła tę ciążę, dość zaawansowaną, nie wystartowałabym w Soczi. Miałam już w planie inne życie, przynajmniej na najbliższy rok (...). Niestety, los zdecydował inaczej.
Zobacz także: Szokujące wyznanie Justyny Kowalczyk!
- To były przerażające i traumatyczne dni - dodałaKowalczyk. - Tak to się wszystko poplątało, że zostałam z tym sama. Nie mówiłam nic ani trenerowi, ani rodzicom, żeby ich nie martwić. Nie chciałam tego robić rodzicom: powiem, a potem odjadę na długo, na 2 czy 3 tys. km od nich? Przecież to byłoby maltretowanie ludzi. (...) Wszystko od A do Z wiedziały tylko trzy osoby. A i tak ze sporym opóźnieniem. Dwie z nich nie mogły uwierzyć, że to wszystko prawda. Bo gdy patrzyły na mnie np. w telewizji, widziały inną Justynę. Robiłam swoje. Byłam wrakiem, to wtedy chciałam rzucić narty, ale uznałam, że muszę to wszystko wypłakać i dopiero potem podjąć decyzję.
ZAPISZ SIĘ: Codzienne wiadomości Gwizdek24.pl na e-mail