- Zaskoczyło pana to zwycięstwo?
Kamil Stoch: - Nie do końca, bo tak dobre skoki wykonywałem już wcześniej. A w Zakopanem już każdy z nich, od pierwszego treningowego do ostatniego w konkursie, był na wysokim poziomie.
- Czy to jest już forma na seryjne wygrywanie?
- Trudno to określić. W Zakopanem wygrałem, ale byłem tutaj u siebie, niesiony dopingiem tysięcy kibiców. Jestem pod mocnym wrażeniem dyspozycji Krafta, Hayboecka czy Freunda, którzy od początku sezonu reprezentują najwyższy poziom. Ktoś dzisiaj musiał oddać dwa najlepsze skoki. I akurat mi się to udało.
PŚ w Zakopanem. Kamil Stoch: Niczego nie musiałem nikomu udowadniać [WIDEO]
- Czy po kontuzji i zabiegu trenuje pan już na pełnych obrotach?
- Od zeszłego tygodnia idę na sto procent, zarówno na treningu, jak i w zawodach. Do niedawna bałem się telemarku, ale dzisiaj, stosując go, czułem pełen komfort, nic mnie nie bolało. Przy okazji pozdrawiam polskiego sędziego, który za pierwszy skok z dobrym telemarkiem dał mi notę 18,5 punktów.
- Pana celem w Zakopanem było zwycięstwo?
- W sobotę po konkursie drużynowym zrodziła się we mnie myśl, że jestem już bardzo blisko wysokiej dyspozycji i tego, co chciałem osiągnąć w tym sezonie. Więc na niedzielę postawiłem sobie tylko jedno zadanie - by w pełni wykorzystać swoją technikę. Gdybym chciał wygrać i tylko o tym bym myślał, na pewno bym nie wygrał.
- Pojedzie pan na kolejne pucharowe konkursy, do Sapporo?
- Tak. I bardzo dobrze, bo dość już było siedzenia w domu. Dość obijania się. Nie wiem tylko, czy wystąpię za trzy tygodnie na mamucie w Vikersund. Pierwszy konkurs mistrzostw świata rozegrany będzie na skoczni dużo mniejszej, a to wymaga przestawienia się.
- Pana kolega Jan Ziobro stwierdził, że reszta polskiej ekipy skacze jak "ostatnie łajzy"...
- Nie można być zbyt surowym. Trzeba stawiać sobie cel możliwy do osiągnięcia, tak jak zrobiłem dzisiaj. Niewiele punktów zabrakło nam, by w drużynówce być w sobotę na czwartym miejscu. Każdego z chłopaków z kadry stać na więcej, niż tutaj pokazali.